6 października 2011

Na przekór czasom

Cz. I wydrukowaliśmy w numerze 8-9/2011.

Ewa Dobrowolska

Wojna
Anektując Powiśle, Niemcy nie wyrzucili rodziny Górnickich z mieszkania przy al. 3 Maja; ze strachu przed epidemią woleli zostawić lekarzy w spokoju. Wyeksmitowali natomiast Klinikę Pediatryczną UW, z personelem i pacjentami, z Marszałkowskiej na Sienną 60, do dziecięcego szpitala żydowskiego. Na Marszałkowską wprowadził się niemiecki personel, który leczył już tylko dzieci niemieckie.
Przez cały okres wojny prof. Mieczysław Michałowicz, a po jego aresztowaniu w 1942 r. prof. Rajmund Barański, prowadzą zajęcia z pediatrii w ramach Tajnego Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Zaorskiego. Bolesław Górnicki szkoli studentów medycyny w Szpitalu Ubezpieczalni Społecznej przy ul. Czerniakowskiej, gdzie w latach 1942-1944 jest ordynatorem. Popołudniami przyjmuje pacjentów w swoim gabinecie w mieszkaniu ojca przy ul. Chłodnej 33. Leczy się u niego wielu Żydów z getta. W przeddzień zamknięcia getta do szpitala dzwoni współpracująca z nim pielęgniarka, prosząc, żeby się pospieszył. Czeka tłum pacjentów, przyszli się pożegnać. „Nie zapomnę tego tłumu – wspominał Profesor. – Niestety, po wojnie spotkałem się z dwiema tylko osobami, które przeżyły i odnalazły mnie”.
Powstanie Warszawskie zaskakuje rodzinę Górnickich w Zalesiu Dolnym, w letnim domu dr. Eugeniusza Górnickiego, ojca Bolesława. Powrót do Warszawy okazał się niemożliwy. Ruszają więc na pomoc rannym, którzy ucierpieli w wyniku starć frontowych rozgrywających się w pobliżu. – W Zalesiu, w warunkach polowych, amputowałam nogę piłką ogrodową – opowiada dr Zofia Górnicka. – Nie było żadnych leków ani środków opatrunkowych. Mieszkańcy przynieśli to, co mieli w domach.
Bolesław Górnicki dotarł do Warszawy dopiero po kapitulacji Powstania, gdy okupant systematycznie niszczył miasto. Był jednym z nielicznych lekarzy, którym Niemcy pozwolili, i to dwukrotnie, wejść do Szpitala Dzieciątka Jezus z sanitariuszem i pielęgniarką po leki i sprzęt medyczny. Wszystko, co stamtąd zabrał, trafiło do szpitala w Piasecznie, do oddziału dla dzieci chorych zakaźnie, który organizował po Powstaniu.
Dom na Powiślu spłonął po uderzeniu bomby niemal w całości. Niemal, bo ocalał jeden jedyny pokój w mieszkaniu Górnickich – biblioteka. Już wtedy Bolesław Górnicki posiadał znaczny księgozbiór. Po wywiezieniu go do Zalesia, do mieszkania nie było po co wracać. Z reszty dobytku zostało doszczętnie ograbione tuż po Powstaniu. Po wojnie dr Górnicki sprzedaje ruiny domu. Wystarcza na opla. Marzenia o wygodnym dojeździe do Warszawy szybko prysną, kiedy samochodzik po raz kolejny odmówi współpracy. Profesor kupuje mały motocykl.
W letnim domu w Zalesiu przemieszkał z żoną i córkami siedem lat. Nie byli sami, to nie te czasy. Cała pozbawiona domów rodzina się tam znalazła. Był więc właściciel – dr Eugeniusz Górnicki z żoną, był brat Bolesława z żoną i dwójką dzieci, i jeszcze matka Zofii Górnickiej, i kuzynka. I wszyscy jakoś się mieścili, również służąca. Zostało nawet trochę miejsca na gabinet lekarski.
Ciężkie czasy nie opóźniają kariery naukowej Bolesława Górnickiego. W 1947 r. jest już docentem po habilitacji, w następnym obejmuje Katedrę Historii i Filozofii Medycyny na Wydziale Lekarskim UW. Angażuje się też w tworzenie Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.
Jego żona pracuje w szpitalu w Piasecznie. Potrzebują chirurgów, nie bez wahania staje więc w sali operacyjnej jako chirurg dziecięcy. I szybko się do tej pracy przekonuje, zaskakując samą siebie swoimi zdolnościami manualnymi. Myśli już nawet o specjalizacji, ale życie przygotowuje kolejną niespodziankę.

Ten wspaniały Szczecin
Kiedy doc. Górnickiemu zaproponowano kierowanie Kliniką Pediatryczną w Szczecinie, też się długo wahał. Przesądziły warunki pracy i życia. – Po siedmiu latach gnieżdżenia się w Zalesiu mieliśmy zamieszkać w willi ze wspaniałą łazienką, całą w kafelkach, otoczonej dużym ogrodem, w którym był basen. W tamtych czasach to były niewyobrażalne luksusy – wspomina dr Zofia Górnicka. – Po Niemcach pozostała też znakomita infrastruktura medyczna, musiała tam powstać Akademia.
W 1951 r. doc. Górnicki zostaje kierownikiem Katedry i Kliniki Pediatrycznej i profesorem nadzwyczajnym Wydziału Lekarskiego Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Tworzy specjalistyczną opiekę ambulatoryjną, dba o rozwój naukowy asystentów, co owocuje licznymi publikacjami i referatami przedstawianymi na międzynarodowych zjazdach. W 1954 r. odbywa się w Szczecinie Ogólnopolski Zjazd Pediatrów. We własnej pracy naukowej Profesor koncentruje się na patologii odżywiania, cukrzycy i nerczycy u dzieci. Wysoka ocena jego publikacji naukowych w piśmiennictwie zagranicznym przyczynia się do przyjęcia go w 1958 r. w poczet członków Nowojorskiej Akademii Nauk.
Jako konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii, prof. Górnicki dokłada starań, by ciągłe dokształcanie podyplomowe było dostępne dla wszystkich lekarzy. Inicjuje powołanie szczecińskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, któremu przewodniczy do 1959 r.
Rozwija też swoją pasję w dziedzinie historii medycyny. Doprowadza do powołania w 1957 r. Polskiego Towarzystwa Historii Medycyny z oddziałami regionalnymi, również w Szczecinie, oraz Zakładu Historii Medycyny Pomorskiej AM.
Podczas pobytu w Szczecinie Bolesław Górnicki był dwukrotnie prorektorem do spraw nauki PAM, a w latach 1956 – 1959 rektorem Akademii. Rok później został profesorem zwyczajnym. Zofia Górnicka pracowała w tym czasie w Klinice Pediatrycznej PAM, od 1954 r. jako starszy asystent, potem adiunkt.
Dziewięć lat spędzonych w Szczecinie rodzina wspominała przez całe życie z ogromnym sentymentem. Liczne grono przyjaciół, bogate życie towarzyskie, zabawy połączone z recytowaniem wierszyków własnego autorstwa i wspólnymi śpiewami. Latem sezon kąpielowy w ogrodzie, wokół basenu, niedzielne wyprawy na plażę do Międzyzdrojów. Zimowe szaleństwa na nartach w Zakopanem. Urlopy w Europie pod namiotem. Jest co wspominać.
– Ale w rodzinie panował mit Warszawy – mówi prof. Joanna Górnicka-Kalinowska. – Szczecińskie gimnazjum wywołało we mnie kompleks prowincji. Marzyłyśmy z siostrą o studiach w Warszawie.
Profesora wiązały z Warszawą coraz liczniejsze funkcje w Ministerstwie Zdrowia, wymagające ciągłych podróży służbowych. Dla realizacji jego pomysłów i zamierzeń Szczecin stawał się powoli za ciasny. Co nie oznacza, że powrót do Warszawy był dla niego radosnym przeżyciem. Refleksje z tym związane zawarł w wierszu „Dumania w dzień odjazdu”. Oto fragment:

„Myślałem, żem już życiu zdjął szatę obłudy,
Że nie wierzę w absolut, że mi śmieszne cudy.
A przecież – może nigdy tak ich nie pragnąłem,
Jak w tej chwili – gdy smutne tracę przyjacioły.
Cud ojca Malachiasza, gdyby mi się spełnił,
By ta cała Klinika, Wy wszyscy, Wy wierni
Gdybyście na stolicy znaleźli się błoniach.
Gdybym Was czuć mógł co dzień, na odległość dłoni.
Gdybym miał Was przy sobie do życia ostatka,
nigdy by mnie warszawska nie straszyła klatka,
która całkiem za życia zamyka mnie w grobie.
Dlatego smutno miłe miasto mi po tobie.
Smutno mi też za Wami, drodzy Przyjaciele,
z którymi w mieście owym spędziłem lat wiele”.

Cdn.

Archiwum