17 maja 2013

Bez znieczulenia

Marek Balicki

Gdyby portier w hotelu kierował nas do windy, w której liczba pasażerów przekroczyła już dopuszczalną normę (co sygnalizuje alarm dźwiękowy), zamiast wskazać inną windę, musielibyśmy uznać, że zarządzający hotelem postradał rozum. Przecież przeciążona winda nie ruszy i nikt nigdzie nie dojedzie. W najgorszym razie winda się zerwie i spadnie do piwnicy. Czy podobna sytuacja może się zdarzyć? Życie pokazuje, że wszystko jest możliwe.
Szpital Wolski w Warszawie dysponuje 299 łóżkami, w tym 105 internistycznymi. Jest jedynym szpitalem wielospecjalistycznym z SOR na terenie dwóch dużych dzielnic stolicy: Woli i Bemowa, zamieszkanych przez ponad ćwierć miliona osób. Specjalistom organizacji ochrony zdrowia nie trzeba wyjaśniać, że taka liczba łóżek jest niewystarczająca dla zaspokojenia potrzeb zdrowotnych ludności tej części Warszawy. Jeśli Szpital Wolski miałby sprostać takiemu wyzwaniu, to – zgodnie z wszelkimi wytycznymi – powinien posiadać 500 łóżek. I to biorąc pod uwagę fakt, że nadal nie będzie miał ginekologii i położnictwa oraz ortopedii. Bo gdyby je dołożyć, liczba niezbędnych łóżek musiałaby być jeszcze większa.
Ktoś może w tej sytuacji powiedzieć, że na szczęście nie mamy już rejonizacji, w Warszawie szpitali jest dużo, odległości między nimi są niewielkie, zwykle nie przekraczają kilku kilometrów, a bilans łącznej liczby łóżek stołecznych szpitali nie przedstawia się najgorzej. Mówiąc krótko: nie powinno być problemu. Pacjenci mogą przecież być kierowani do różnych szpitali, niekoniecznie najbliższych miejscu zamieszkania.
Niestety, jak to w życiu bywa, sprawa nie jest prosta. Wielu pacjentów w przypadku nagłego pogorszenia stanu zdrowia wybiera „swój” szpital, często omijając placówki ambulatoryjne. Mieszkaniec Woli jedzie więc do Szpitala Wolskiego. Nie zastanawia się, ile szpital ma łóżek i czy starczy miejsc dla wszystkich chętnych.
To w końcu nie on odpowiada za rozplanowanie szpitali w Warszawie. Jaki jest tego efekt? W ubiegłym roku prawie 1700 pacjentów zakwalifikowanych do hospitalizacji spędziło ponad dobę w SOR, oczekując na wolne łóżko (dostawkę) na internie albo na załatwienie przez Szpital Wolski miejsca w innej lecznicy. 800 chorych, średnio trzech dziennie, zostało przewiezionych na interny w innych szpitalach tylko z powodu braku miejsc w Szpitalu Wolskim.
Czy to jest normalne? Odpowiedź sama ciśnie się na usta. Wystarczy zresztą zapytać udręczonych pacjentów oraz personel SOR. Ale są też kolejne pytania. Dlaczego wojewoda mazowiecki tak zorganizował system ratownictwa na terenie Warszawy, że karetki, kierując się wadliwą rejonizacją, transportują chorych wymagających hospitalizacji internistycznej tam, gdzie nie ma już miejsc nawet na dostawkach? Dlaczego ci pacjenci nie są kierowani przez koordynatorów ratownictwa do szpitali, w których są wolne miejsca? Czy wojewoda mazowiecki koniecznie chce odgrywać rolę zarządzającego hotelem, w którym portier kieruje gości do przeciążonej windy, wiedząc, że może się ona zerwać?

Archiwum