9 maja 2018

Piwnica

Całe Powstanie Warszawskie spędziłem z rodzicami w piwnicy willi prof. Zawadowskiego. Oczywiście jako 10-letniego chłopaka interesowało mnie to, co dzieje się na zewnątrz. Ku rozpaczy rodziców, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, stale wychodziłem z ukrycia, co miało ten pozytywny skutek, że przynosiłem trochę żywności. No i, chociaż na krótko, mogłem być na barykadzie, gdzie walczyli powstańcy.

Na polu, tuż pod Cytadelą, była łąka, na której rosły pomidory i inne jarzyny. Wychodziłem z piwnicy nocą i wracałem z koszykiem pełnym warzywnych dobroci. Niemcy stale ostrzeliwali łąkę pociskami świetlnymi. Tak się działo aż do końca powstania. Wtedy do piwnicy wpadli esesmani i z okrzykiem „Raus!” wypędzali wszystkich z piwnicy. Po raz pierwszy zobaczyłem sąsiadów z okolicznych domów, potem zostaliśmy popędzeni do kościoła na Woli, a stamtąd do przejściowego obozu w Pruszkowie.

Transporty jadące na zachód były pełne niemieckich żołdaków, więc często żołnierze AK wysadzali pociągi. Niemcy, aby się przed tym zabezpieczyć, zawsze jeden wagon przyczepiali przed lokomotywą. Panicznie bali się nadciągających Rosjan, z marszałkiem Koniewem na czele, zmierzających w kierunku Krakowa. Trafiliśmy do obozu, gdzie ojciec, świetnie znający niemiecki (babka była Niemką), dostał pracę sanitariusza. Mama robiła wszystko, abyśmy wydostali się z obozu. Przekonywała komendanturę, że moja starsza siostra zapadła na tyfus. Osiągnęła cel, wydano polecenie, że mamy opuścić obóz. Z Pruszkowa dotarliśmy do Milanówka, gdzie na krótko przyjęli nas mieszkańcy. Po kilku dniach wyruszyliśmy dalej, do Zakopanego. Tam mieszkała cioteczna siostra mojej mamy i mogliśmy zostać na dłużej. Tam też zacząłem chodzić do szkoły. Ciocia i jej mąż (skoczek narciarski Kozik) mieszkali w willi pana Korysadowicza, znanego taternika. Obok jego domu znajdowała się siedziba gestapo. Sam szef gestapo często głaskał mnie po głowie, mówiąc „kleine Kinder”, i częstował cukierkami.

Cały czas słyszeliśmy wybuchy artyleryjskie od wschodu, skąd armia sowiecka parła na zachód. Spanikowani Niemcy uciekali w cywilnych ubraniach. Wspomniany szef gestapo, też w cywilnym ubraniu, wręczył mi duży worek, w którym był jego galowy mundur, łącznie z kozikiem. Powiedział, że jeszcze po niego wróci. Zawartość worka przeraziła moją mamę ze względu na nadciągających Sowietów (armia marszałka Koniewa nieustannie posuwała się na zachód), więc oblała go naftą i podpaliła. Bała się bolszewików i ewentualnego rozstrzelania. W 1946 r., po dwóch latach pobytu w Zakopanem, wróciliśmy do Warszawy. <

Jerzy Borowicz

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum