7 maja 2020

Uczyć się na cudzych sukcesach?

Małgorzata Solecka

Niemcy, Tajwan, Islandia – to kraje, które zdecydowanie najlepiej radzą sobie z epidemią koronawirusa. Tuż za podium trzeba sklasyfikować Koreę Południową, przede wszystkim dlatego, że reagując odpowiednio mocno, zdołała zdusić potężne ognisko koronawirusa.

Doświadczenia Tajwanu i Korei Południowej trudno – biorąc pod uwagę realia europejskie, różnice kulturowe – wykorzystać w Polsce. Jednak i tym krajom warto się przyglądać, i to uważnie, zwłaszcza że epidemiolodzy nie mają wątpliwości: jeśli teraz uda się zażegnać niebezpieczeństwo powszechnych zakażeń, koronawirus z pewnością wróci jesienią. Zastanie nas lepiej przygotowanych, ale pewne jest również to, że będą potrzebne nowe rozwiązania, nowe sposoby nie tylko walki z epidemią, ale na życie w jej rytmie.

Jak Tajwanowi, 24-milionowemu krajowi leżącemu niespełna 200 km od Chin kontynentalnych, udało się uniknąć – wydawałoby się przesądzonej – katastrofy? W styczniu odnotowano tam dziesięć pierwszych zakażeń. Do tej pory – około 400 i jedynie sześć zgonów. Praktycznie bez restrykcji i izolacji. Szkoły, przedszkola, firmy pracują na Tajwanie normalnie. Dlaczego?

Nie ma wątpliwości: Tajwan miał „fory”, bo doświadczył (podobnie jak inne kraje tego regionu) epidemii SARS w 2003 r. (181 ofiar). To wtedy powołano Centrum Dowodzenia Epidemicznego, instytucję pozostającą w swego rodzaju uśpieniu, która jednak w każdej chwili może być aktywowana do pomocy w przypadku zagrożenia epidemicznego. Centrum zostało uruchomione już 20 stycznia. Dopiero dzień później odnotowano pierwszy przypadek zakażenia.

Tajwan zaczął działać jednak na długo przed pojawieniem się w kraju pierwszych infekcji. Gdy tylko Chiny przekazały (na przełomie grudnia i stycznia) informację o pojawieniu się wirusa, tajwańskie władze zarządziły, by wszystkie osoby przybywające samolotami na wyspę z Wuhanu, czyli epicentrum epidemii, poddawać kontroli pod kątem występowania gorączki i objawów zapalenia płuc. Urzędnicy każdego dnia informowali naród o rozwoju sytuacji epidemicznej. Tydzień po potwierdzeniu pierwszego przypadku koronawirusa wprowadzono elektroniczny monitoring osób poddanych kwarantannie za pośrednictwem telefonów komórkowych oraz ogłoszono ograniczenia dotyczące podróży do i z chińskiej prowincji Hubei.

Na Tajwanie na szeroką skalę przeprowadzano testy oraz śledzono kontakty osób zainfekowanych, poddając kwarantannie wszystkich, którzy mieli z nimi styczność. Na obecność koronawirusa badano profilaktycznie wszystkich pasażerów statków wycieczkowych, a także osoby, u których stwierdzono zwykłą grypę lub zapalenie płuc.

Osobną kwestią jest użycie nowych technologii oraz Big Data, czyli tego wszystkiego, o czym w Polsce (do pewnego stopnia również w innych krajach europejskich) mówi się jak o odległej przyszłości. Dzięki wykorzystaniu danych z systemów rejestracji i kart wjazdowych cudzoziemców udało się zidentyfikować osoby wysokiego ryzyka, które poddawano kwarantannie i monitorowano za pomocą specjalnej aplikacji na telefony komórkowe. Także za pomocą aplikacji informowano obywateli o miejscach stanowiących epidemiczne zagrożenie.

Na Islandii do połowy kwietnia potwierdzono około 1,7 tys. przypadków koronawirusa i zaledwie osiem zgonów. Kluczem do sukcesu, jak twierdzą eksperci – niezależnie od narodowości – jest powszechność testów. Islandia nie popełniła też błędów, jakie stały się udziałem większości krajów Starego Kontynentu, w tym Polski. Choć nie przygotowywała się do epidemii zbyt intensywnie, zareagowała natychmiast, gdy tylko zagrożenie pojawiło się u bram. Strategia polegała na namierzaniu i diagnozowaniu osób zakażonych oraz umieszczaniu ich w izolacji. Dzięki współpracy publicznego i prywatnego sektora Islandia szybko opracowała i zaczęła stosować testy na koronawirusa. W kwietniu przekroczy granicę 10 proc. przetestowanych obywateli (jest ich 364 tys.). Islandzki wskaźnik liczby testów na milion mieszkańców jest, siłą rzeczy, nie do przebicia.

Islandia zawdzięcza sukces działaniom prewencyjnym. 3 marca (do tego czasu wykryto kilkanaście przypadków zakażenia) władze wydały nakaz obowiązkowej kwarantanny wszystkich osób wracających z Włoch, kraju, który stał się wówczas (kolejnym po Chinach) epicentrum pandemii. W następnych tygodniach zaczęto wprowadzać dalsze ograniczenia podróżowania, 6 marca wprowadzono stan wyjątkowy, ale Islandczycy mogą się spotykać nawet w 20-osobowych grupach (przy zachowaniu dystansu i zasad higieny), pracują szkoły i przedszkola.

Co wśród liderów robią Niemcy, którym wirusa nie udało się powstrzymać (stan na 21 kwietnia: niemal 150 tys. zakażonych, piąty wynik na świecie)? Sukcesem Niemiec jest niski wskaźnik umieralności, bo dotychczas zmarło tam w przybliżeniu 5 tys. zainfekowanych, co daje około 6 osób na 100 tys. mieszkańców. We Włoszech ten wskaźnik już w połowie kwietnia przekroczył 35 osób, a w Wielkiej Brytanii – 18.

Niemcy również postawiły na masowe testowanie. Podobnie jak na Islandii, do testowania od razu włączył się sektor prywatny, dzięki czemu możliwe jest przeprowadzanie nawet 100 tys. testów dziennie. Niemcy mają własne testy na koronawirusa i – co najważniejsze – przygotowały ich zapas jeszcze zanim epidemia rozlała się na dobre. Władze zamierzają równolegle z luzowaniem blokady kontaktów społecznych i ekonomicznych zwiększać liczbę testów, żeby natychmiast wykryć drugą falę epidemii i ją zatrzymać.

Ale sukces Niemiec to również dobrze funkcjonujący system opieki zdrowotnej. Widać to jak w żadnym innym kraju (choć nieźle radzą sobie również kraje skandynawskie i Szwajcaria). Doinwestowanie ochrony zdrowia i jej dobra organizacja w czasach „pokoju” procentuje, gdy medycy muszą „iść na wojnę”. Niemcy – w porównaniu z innymi krajami europejskimi – mają wręcz nieprzebrane zasoby łóżek szpitalnych (jeden z najwyższych wskaźników w krajach OECD), w dodatku z odpowiednią proporcją łóżek na oddziałach intensywnej terapii. Pozwoliło to otworzyć szpitale dla pacjentów z Włoch, Francji i Hiszpanii, a także zadeklarować, że obywatele UE będą w niemieckich szpitalach leczeni z COVID-19 w ramach solidarności europejskiej.

Wniosek? Wszystkie trzy kraje (a także wspomniana Korea Południowa) swój sukces w walce z pandemią zawdzięczają przeprowadzaniu testów, czyli temu elementowi, który w Polsce szwankuje najbardziej. Ministerstwo Zdrowia, przyznając 21 kwietnia (ustami wiceministra Waldemara Kraski), że wykonujemy zbyt mało testów, potwierdza tylko to, o czym eksperci mówią od początku epidemii: więcej testów! Na nic deklaracje, że możemy ich wykonywać 20 tys. dziennie, skoro wykonujemy góra 10–13 tys.

Statystyki koronawirusa w Polsce nie przerażają, ale też nie do końca (z powodu testów) można im wierzyć. Do trzeciej dekady kwietnia system ochrony zdrowia się nie załamał (olbrzymim kosztem społecznej izolacji i zastopowania działalności gospodarczej). Jednak bez testów, bez znacząco większej liczby testów, zagrozi mu lockdown. Jeśli odsetek zakażonych medyków będzie się zwiększać. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum