21 kwietnia 2017

Dobro wspólne

Refleksje

Janina Jankowska
Rzeczpospolita Polska jest wspólnym dobrem wszystkich Polaków” – mówi nestor polskich prawników Adam Strzembosz w reklamie zachęcającej do wpłacania 1 proc. podatku na organizacje pozarządowe. Dobro wspólne wszystkich Polaków… Mamy z tym kłopot. Podobnie jak z pojęciem „polska racja stanu”. Inaczej ją rozumie większość parlamentarna, inaczej opozycja. Nijak w tej podstawowej kwestii nie potrafią się porozumieć. Wybaczcie, że wracam do czasów, gdy spory dotyczące fundamentalnych spraw kraju jeszcze mocniej iskrzyły. Odwołać strajk generalny, bo igra się z interwencją rosyjską, czy trwać w proteście i ryzykować przelew krwi? Kompromis z oszukańczą władzą – nigdy!, krzyczały jastrzębie. Wszyscy jednak mieli poczucie odpowiedzialności. Kiedy więc podpisano porozumienie, jastrzębie odczytywały w telewizji jego tekst. Wszyscy byli razem. Radykałowie i umiarkowani. Wspominam tu o słynnym konflikcie bydgoskim, bo w kwietniu mija 36. rocznica tego wydarzenia. Szkoda, że proces dochodzenia do konsensusu w takich momentach historycznych nie utrwalił się na dłużej w świadomości społecznej. Warto, żeby na takich przykładach młodzież szkolna poznawała nie tylko historię najnowszą, ale także jej mechanizmy sprawcze, ucieranie różnic dla dobra wspólnego. Kto dziś pamięta „Etykę solidarności” ks. Józefa Tischnera? Jego kazania na I Zjeździe NSZZ „Solidarność”, gdzie definiował dobro wspólne jako działanie według reguły „jeden drugiego ciężary noście”. Miałam szczęście w życiu, bo czułam się częścią ruchu, który łączył ludzi. Nie byliśmy targetem, masą potencjalnych wyborców. Najlepiej ujął to właśnie ks. Tischner w swojej filozofii solidarności, w której istotą tego pojęcia jest spotkanie człowieka z człowiekiem. Doświadczyłam tego. Byliśmy różni, ale łączyło nas rozumienie dobra wspólnego. Dzięki temu rozmaite spory polityczne, które się wówczas toczyły, nie rozbijały wspólnoty. Nie mogę zrozumieć dlaczego, gdy odnieśliśmy ogromny sukces, u zarania wolności, Lech Wałęsa, ikona „Solidarności”, sięgnął po siekierkę, by ogłosić „wojnę na górze”? Dlaczego rozwiązał komitety obywatelskie, które były zaczynem oddolnej aktywności obywatelskiej w całej Polsce, także w małych ośrodkach? To one zdecydowały o zwycięstwie w wyborach w czerwcu 1989 r. Dlaczego żaden z ówczesnych autorytetów tego procesu nie zatrzymał? Wybitne postacie pierwszej „Solidarności”, dawni społecznicy szybko odnaleźli się w nowych rolach. Już nikt nie myślał, by „jeden drugiego ciężary nosił”. Zmiana ustroju otworzyła nowe perspektywy. Dla jednych uwłaszczenia się na majątkach państwowych, dla innych budowania własnych biznesów lub areny walki o władzę. A reszcie, z rozwiązanych PGR-ów i zlikwidowanych zakładów pracy, rzucono hasło: „bierzcie życie w swoje ręce”. Nie w imię dobra wspólnego, ale dla siebie. Jednym się udało, innym mniej. Jedni stali się „moherami”, inni „Europejczykami”. I tak doszliśmy do czasów wojny totalnej w polityce. Te same słowa co innego znaczą, nie tylko w ustach polityków, także dziennikarzy, artystów, zwykłych ludzi, w zależności od tego, z jaką opcją się identyfikują. Rządową czy opozycyjną. Nie ma już dialogu. Jest zwarcie. Co nas może uratować? Dobro wspólne. Dbałość o miejsce, w którym mieszkamy, o czyste powietrze. Walka o pejzaż kulturowy Mazowsza i podobne inicjatywy, włączenie się w ruchy miejskie itp. Wreszcie odwaga, by wbrew politycznym trendom podjąć rzetelny spór o polskość, czyli kształt naszej wspólnoty. Ona była zawsze otwarta na innych. To wyrasta z naszych chrześcijańskich korzeni.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum