20 czerwca 2013

Łopata ministra

Paweł Walewski

Bartosz Arłukowicz wypatrzył kilka czarnych owiec i napisał list do „Przyjaciół Lekarzy” w sprawie respektowania zasad etyki. „Nic tak nie boli jak krzywda pacjenta” – przypomniał minister, po czym pouczył starszych i młodszych kolegów, by nie zwalali winy za odsyłanie chorych, bagatelizowanie ich skarg oraz własną gburowatość na wady systemu. Szef resortu zdrowia, występując w imieniu pacjentów, ma oczywiście prawo kierować do lekarzy apel o przyzwoitość. Ale chyba zbyt długo nie wykonuje już tego zawodu i bawi się w politykowanie, skoro zapomniał, co dziś ogranicza przyzwoitego lekarza w pracy i jakim regułom powinien sprostać, by działać zgodnie z prawem. Wadliwe przepisy stworzył (lub akceptuje) właśnie minister, a cała reszta musi je respektować w milczeniu i strachu, gdyż w przeciwnym razie NFZ nakłada kary, które nikomu nie są w smak. W ogólnym rozrachunku lepiej narazić się na utratę sympatii chorych (może nie wszyscy pójdą z tym do mediów?) niż na niełaskę funduszu i dyrektora placówki. Jeśli więc minister zdrowia domaga się od lekarzy respektowania zasad etyki, powinien wpierw sam uderzyć się w piersi i przejrzeć ustawy pod kątem poszanowania praw chorych. Ustalmy, czy system, w jakim lekarze pracują, a my musimy się leczyć, ma służyć pacjentom, czy też wynikom finansowym, o które tak zabiegają urzędnicy, siejąc postrach w niejednym szpitalu czy przychodni. Przed kim zatem odpowiada lekarz: przed własnym sumieniem, kodeksem etyki czy przed dyrektorem i funduszem, który rozlicza go nie z przyzwoitości, lecz z przestrzegania (nierzadko durnych) przepisów?
W jednym się zgadzam z ministrem: trzeba umieć reagować na ujawniane przypadki błędów lekarskich. Niedobrze się dzieje, jeśli ich źródłem jest – uzasadniony poniekąd – strach przed złym prawem. Jest jednak równie źle, gdy samorząd lekarski nazbyt asekuracyjnie odnosi się do nagłaśnianych tu i ówdzie przewinień lekarzy. Można obruszać się na niesprawiedliwą ocenę mediów i ministra, ale trzeba to robić tak, by nikt nie mógł zarzucić zadufania i braku wrażliwości w stosunku do pokrzywdzonych chorych. Bo rację ma Bartosz Arłukowicz, że w polskiej medycynie zbyt długo pokutuje przekonanie, iż publiczne dyskusje o medycznych błędach i nieprawidłowościach podwa-żają autorytet lekarzy i w związku z tym są niepożądane. Od tego nie da się uciec, więc jeśli uda się władzom samorządu oddzielić prestiż zawodu od piętnowania konkretnych przykładów łamania zasad etyki, łatwiej będzie zasypać rów dzielący środowisko od pacjentów. Tym bardziej jest to potrzebne, skoro pojawił się w tym miejscu minister z łopatą i zaczął ów rów pogłębiać. Czy znajdzie się ktoś, kto będzie miał dość sił, by przepaść zasypać?

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum