8 stycznia 2006

Sagi rodzinne – Galicyjsko-warszawskie opowieści z Himalajami w tle – cz. I

W swoje 40. urodziny prof. Jan Serafin, rocznik 1934, podjął życiową decyzję: pora wracać w góry. Podczas studiów był w czołówce młodych taterników. Kariera zawodowa w ortopedii, małżeństwo, dzieci oddaliły go od gór. Najistotniejsza była jednak bariera psychiczna, którą sam się od nich odgrodził. – Po wypadku podczas wspinaczki, zresztą niezbyt groźnym, jak się później okazało, uznałem, że nie będę już wśród najlepszych. A skoro tak, to muszę się wycofać – wspomina. Wytrwał 12 lat, ale nie było mu z tym dobrze.

Rodzinne klimaty

Ojciec stawiał mu poprzeczkę wysoko. „Co to znaczy, żeby Serafin miał czwórkę, musi mieć piątkę” – mawiał. – Wiedziałem, że muszę być na przedzie. I na ogół to mi się udawało – przyznaje profesor. Tak jak jego rodzicom.
Ojciec, Stanisław Serafin, tuż po studiach na Politechnice Lwowskiej został szefem największej inwestycji hydroenergetycznej w Polsce międzywojennej – tamy na Sole w Porąbce. Potem był głównym inżynierem Lwowa. Po wojnie odbudowywał mosty w Krakowie i Małopolsce, nadzorował budowę tamy w Rożnowie i renowację krakowskiego Rynku. Ostatnie ekspertyzy budowlane starych kamienic krakowskich wykonywał, będąc już dobrze po osiemdziesiątce. Zmarł w wieku 90 lat.
Matka, Romualda Serafin, po ukończeniu medycyny na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie została asystentką w Klinice Pediatrycznej u prof. Franciszka Groëra, w latach 50. dyrektora Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie, pioniera badań diagnostycznych gruźlicy u dzieci.
Po wkroczeniu Rosjan do Lwowa ojciec musiał się ukrywać, groziło mu rozstrzelanie przez Ukraińców – opowiada profesor. – Był 12. na ich liście. Mama uciekła ze swojego szpitala, kiedy wtargnęli do niego Rosjanie i zaczęli spisywać personalia pracowników. Udało jej się wymknąć do toalety, przecisnąć przez wąskie okienko, zeskoczyć na balkon, stamtąd na drugi do tylnego wyjścia. Działała instynktownie, przekonana, że zaraz ich zaaresztują. I rzeczywiście wszystkich zabrali, wywieźli w głąb Rosji i słuch o nich zaginął.
Przy szalejącej drożyźnie, braku pracy, pieniędzy przeobraziła się w wiejską gospodynię. W swoim ogrodzie na przedmieściach Lwowa zaczęła hodować drób, króliki, uprawiać warzywa. Tak dotrwali niemal do końca wojny, planując ucieczkę przed Sowietami do Krakowa.
Tuż po wojnie Romualda Serafin przeniosła się z Krakowa do Warszawy. W Klinice Pediatrii prof. Michałowicza na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego zrobiła doktorat i zainteresowała się endokrynologią dziecięcą, dziedziną wówczas nowatorską. Wykształciwszy swoją następczynię Alicję Blaim, późniejszą profesor, sama poświęciła się chirurgii dziecięcej w Klinice Ortopedii prof. Adama Grucy. Została jego asystentką, potem adiunktem, pod kierunkiem profesora się habilitowała. Obiecującą karierę przerwała śmierć w 49. roku życia. Zmarła na raka piersi tuż przed uzyskaniem nominacji na profesora. Była autorką 98 prac naukowych z dziedziny pediatrii, endokrynologii i ortopedii dziecięcej. Badała m.in. dystrofie kostne, o których niewiele wówczas wiedziano, wrodzone zwichnięcia stawu biodrowego. Miała duże zasługi w leczeniu gruźlicy kostno-stawowej oraz choroby Heinego-Medina.

Pasje życiowe
Lwów to dla prof. Jana Serafina odległa kraina dzieciństwa. – Mieszkaliśmy w dzielnicy Nowy Lwów. Dokoła był park, a w nim pełno buków. Pamiętam orzechopodobny smak ich nasionek, które zbieraliśmy, wracając ze szkoły. Wybuchła wojna, siedzieliśmy w piwnicy, zewsząd było słychać strzelaninę. Rosjanie wchodzący do miasta byli obdarci, wielu bez butów. Jakże inaczej wyglądali wkraczający później Niemcy – eleganccy, jak spod igły, panowie świata! Jednak przed wysiedleniem z naszej dzielnicy, jak niemal wszystkich Polaków, obronił nas Niemiec, kolega ojca z Politechniki, który służył w Wehr-machcie. Potem, po raz pierwszy w życiu, widziałem łzy matki – kiedy przyszła wiadomość o śmierci jej ojca w Oświęcimiu.
Kraków z kolei jest dla niego szczególnym miejscem na ziemi. Tu się urodził, gdy ojciec budował tamę w Porąbce, tu się uczył i studiował, tu się narodziły jego pasje i miłość na całe życie. Stąd wywodzi swoje korzenie. Dziadek, po którym odziedziczył imię, był przed wojną rządcą w podkrakowskim majątku Potockich.
Jura Krakowsko-Częstochowska to pierwszy punkcik na mapie górskich wspinaczek prof. Serafina. Tam poznaje krakowskiego taternika Karola Jakubowskiego i dzięki niemu trafia do Klubu Wysokogórskiego. Styka się z wybitnymi taternikami: Mierzejewskim, Bielem, Długoszem. Zalicza, jedne po drugich, kursy wspinania skałkowego, potem rusza w Tatry, po kolei pokonując najtrudniejsze szlaki, m.in. „drogi Orłowskiego” ze słynną Galerią Gankową na czele.
To jest wciąż bardzo trudne wejście
– mówi prof. Serafin. – Tylko technika wspinania się zmieniła. Ludzie mają dziś lepszy sprzęt, bardziej wytrenowane mięśnie, no i bariera psychiczna została przełamana.
W okresie studiów Jan jest w czołówce młodych taterników. Wspinaczka i medycyna spowodowały, że zarzucił inne pasje, przede wszystkim grę na fortepianie. A grał świetnie, w liceum nauczyciele namawiali go na studia w konserwatorium. Ale się nie wahał. Chciał być lekarzem – takim jak matka.
Studiuje na Akademiach Medycznych w Krakowie i Warszawie, dokąd przenosi się w ślad za matką po czwartym roku. Dyplom otrzymuje w 1957 roku. Rok później żeni się z koleżanką ze studiów – piękną, ciemnowłosą Kaliną Spałek.

Kobieta jego życia

Ślub biorą w Suchej Beskidzkiej, skąd pochodzi panna młoda. Stoi tam jeszcze ponadstuletni dziś dom, który pradziadek dr Kaliny Serafin wybudował dla jej babki, gdy wydawał ją za mąż. Kalina dorastała na wsi pod Częstochową, gdzie jej rodzice byli nauczycielami. Ojciec, kierownik szkoły, zginął w Oświęcimiu, mając 32 lata. Został aresztowany razem z 28 kolegami z partyzantki. Przeżył tylko jeden z nich. Brat ojca został zastrzelony w obozie jenieckim Dössel podczas próby ucieczki. Ich ojciec, dziadek Kaliny, zginął w Blachowni, rozstrzelany podczas obławy na partyzantów tuż przed końcem wojny.
W czasie okupacji dorabiał części do partyzanckiej broni.
Wśród rodziny z Suchej wojna nie poczyniła takich spustoszeń, ocalał też dom, miały więc z matką dokąd wrócić. W 1952 roku Kalina jedzie na studia do Krakowa i natychmiast poznaje Jana – trafili do jednej grupy. – A kiedy Jan był już w Warszawie, biegałam do pociągu, żeby odbierać róże od konduktora – uśmiecha się dr Serafin.
Po ślubie przyjeżdża z mężem do Warszawy. Teściowa pracowała wtedy w Klinice Ortopedii u prof. Grucy, gdzie Jan został stażystą. Ordynatorem Kliniki Chirurgii Dziecięcej AM na Litewskiej był znany chirurg prof. Jan Kossakowski, który pierwszy w Polsce zoperował dziecięce serce. Tam była ciekawa praca. „To idź się przyjrzyj”
– zaproponowała teściowa. Półtora roku Kalina Serafin przepracowała na wolontariacie i została w Klinice przez 40 lat, do emerytury. Doktorat obroniła u prof. Kossakowskiego, na rok przed mężem. Zdobyła też specjalizację II stopnia z chirurgii dziecięcej. Będąc adiunktem, otrzymała stypendium z Holandii. Spędziła rok jako asystentka na kardiochirurgii dziecięcej w Gasthuis Hospital w Amsterdamie, który był wówczas w tej specjalności czołowym ośrodkiem w Europie.

Przełomowe urodziny

Prof. Jan Serafin, podobnie jak żona, całe życie przepracował w jednym miejscu – Klinice Ortopedii AM. Pod okiem prof. Adama Grucy stawał się wszechstronnym ortopedą. – Profesor Gruca nie uznawał specjalizacji w specjalizacji – mówi. – Przechodziło się przez trzy oddziały: traumatologii, ortopedii dziecięcej i dorosłych. Każdy lekarz musiał umieć wszystko.
Życie dzieli więc między pracę i naukę. Doktorat robi w 1967 roku, rok później II stopień specjalizacji z ortopedii i traumatologii, awansuje na adiunkta. Dla rodziny pozostaje niewiele czasu. Żona pracuje równie intensywnie, synowie: Andrzej (ur.1958) i Piotr (ur. 1963) dorastają pod opieką teściowej. Obydwaj zostaną inżynierami, jak dziadek. W góry będą chodzić turystycznie.
W 1974 roku dr Jan Serafin obchodzi 40. urodziny. Gdyby chciał wtedy dokonać bilansu dotychczasowych dokonań, to ten bilans zamknąłby się dużym plusem. Bo czegóż więcej mógłby chcieć od życia mężczyzna robiący karierę zawodową w pasjonującej go dziedzinie, mający wspaniałą żonę
i udane dzieci?
I wtedy, gdy wszystko jest już zaplanowane
i przewidywalne, przypominają sobie o nim dawni przyjaciele z górskich szlaków. Rozmowę sondującą przeprowadza ojciec. Opowiada o spotkaniu z Karolem Jakubowskim. To on przed laty zachęcił Jana do wspinaczek. Okazuje się, że Jerzy Wala organizuje wyprawę na najwyższy szczyt Hindukuszu – Tirach-Mir (7714 m) w księstwie Chitral w Pakistanie. I szuka lekarza. Jan jest na wagę złota, był przecież świetnym wspinaczem, powiedział ojcu Jakubowski.
Nareszcie Jan Serafin może się przyznać, sam przed sobą, jak bardzo mu brakowało wspinaczki. – Z nieba mi spadłeś – słyszy od Wali.
Trwająca 2,5 miesiąca wyprawa kończy się tragicznie. 100 metrów od wierzchołka góry umiera na obrzęk mózgu z niedotlenienia Andrzej Jankowski z Krakowa. 14-osobowa ekipa zawraca, żeby go ratować. – Powyżej 7400 metrów zaczyna się strefa śmierci biologicznej, umieranie na raty – wyjaśnia prof. Serafin. – U człowieka nagle przeniesionego na tę wysokość wszystkie funkcje organizmu przestają działać, po 15 minutach traci przytomność, po półgodzinie umiera. Do mechanizmów adaptacyjnych dochodzi się stopniowo, podczas pierwszych tygodni wyprawy i zakładania kolejnych obozów. Organizm musi się przyzwyczaić do znacznie zmniejszonej ilości tlenu. Na szczycie Mount Everestu jest jedna trzecia tlenu w stosunku do terenów nizinnych. Ü

Ewa Dobrowolska

Archiwum