28 sierpnia 2012

Powstanie Warszawskie jako kontynuacja polskich tradycji patriotycznych i walk o wolność i niepodległość

Janusz Stefan Wasyluk

W sierpniu minęła 68. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Mimo upływu czasu, corocznie obchodzona jest tłumnie i uroczyście. Chociaż z roku na rok maleje liczba jego żyjących uczestników, nie ubywa osób obchodzących rocznice i odwiedzających miejsca uświęcone krwią poległych. Pamięć o Powstaniu Warszawskim trwa w świadomości społeczeństwa, przekazywana pieczołowicie kolejnym pokoleniom; żyje w murach miasta i miejscach upamiętnionych tablicami i pomnikami, a także w salach i lochach Muzeum Powstania Warszawskiego.

Jak co roku o godzinie „W” przed pomnikiem Powstańców na pl. Krasińskich gromadzą się warszawiacy i przyjezdni, by chwilą skupienia, zapaleniem zniczy i wiązanką kwiatów oddać hołd poległym.
Jak co roku i ja też staję u zbiegu ul. Bonifraterskiej i Długiej wśród pamiętających o tej rocznicy rodaków, wsłuchany w dźwięk syren i wpatrzony w znajdujący się na jezdni, zamknięty pokrywą wlot do kanału, którym po bohaterskiej obronie Starego Miasta pod ostrzałem ewakuowało się do Śródmieścia i na Żoliborz dowództwo wojskowe Powstania, jego władze cywilne, ranni i chorzy żołnierze i ludność cywilna, a wśród nich powstańczy wiceprezydent Warszawy Kazimierz Wasyluk ps. Listowiecki – mój Ojciec.
Widać wyraźnie, że na nic się zdały lata ignorowania tej rocznicy przez władze komunistyczne oraz narzekania sceptyków rzucających gromy na dowódców Armii Krajowej za wydanie rozkazu do walki. Wskazywano na ogrom strat: ok. 18 tys. poległych powstańców i ok. 150 tys. cywilnych mieszkańców; zburzone miasto, spalone i rozgrabione skarby kultury narodowej gromadzone od pokoleń… To prawda. Dlatego niektórzy politycy i medialni komentatorzy nie zawahali się nazwać Powstania zbrodnią…
Ale ludzie nie uwierzyli. Bo to nie „mędrca szkiełko i oko” decydowało o powstaniach przeciw najeźdźcom w naszej historii, ale zrywy wolnościowe narodu, który chciano ujarzmić i ubezwłasnowolnić.
Przeproszono powstańców i tych, którym drogie są wspomnienia o bohaterach 1944 r. Przyjęliśmy przeprosiny i udzieliliśmy rozgrzeszenia, gdyż było oczywiste, że współcześni krytycy Powstania nie rozumieją istoty tego wydarzenia i traktują je w kategoriach ekonomicznego realizmu. Są oni jakby pozbawieni wyobraźni wyrosłej na gruncie wychowania patriotycznego, przekazywanego z pokolenia na pokolenie od czasów uchwalenia Konstytucji 3 maja, w okresie zaborów i po odzyskaniu niepodległości. Bo było oczywiste – zarówno w czasie powstań: kościuszkowskiego, listopadowego i styczniowego, czy w czasie Bitwy Warszawskiej 1920 r. – że wielkie ofiary są nieuniknione. To były te „kamienie rzucane na szaniec” z „Testamentu” Juliusza Słowackiego – aby „żywi nie tracili nadziei”.

Czy obrona Warszawy w 1920 r. była czymś innym niż Powstanie Warszawskie? Sądzę, że nie. I wtedy, i potem na barykady i do okopów spontanicznie szła młodzież, studenci, elity intelektualne, wszyscy. I wtedy, i potem nie było broni, amunicji, mundurów, lekarstw, żywności… Był za to cud nad Wisłą, kiedy w ciągu kilku dni odwróciły się losy wojny i została obroniona Warszawa, a z nią Polska i Europa. Zapamiętał to dobrze Józef Stalin i w roku 1944 nie dopuścił do ponownego cudu nad Wisłą: nakazał wstrzymać ofensywę, rezerwy nacierającej armii sowieckiej skierował na Bałkany, a stacjonujący tu dywizjon lotniczy wycofał na południe. A potem czekał na wykrwawienie się miasta. Brytyjski historyk Norman Davies – chcąc uzmysłowić Brytyjczykom i Amerykanom niegodziwość takiego postępowania – przeprowadza następujące analogie: to tak – mówi – jakby wróg niszczył Londyn, a z drugiej strony Tamizy przypatrywali się temu bezczynnie „sprzymierzeńcy”, albo jakby wróg niszczył Manhattan, a z drugiej strony mostu Brooklyńskiego przyglądali się temu sojusznicy…
Na wychowanie patriotyczne zwracano pilną uwagę w dwudziestoleciu międzywojennym – w szkole, w harcerstwie, w wojsku, w Kościele, w czasie świąt państwowych, rocznic i uroczystości okolicznościowych. Wiadomo było, że „jeśli komu droga otwarta do nieba, to tym, co służą Ojczyźnie” (J. Kochanowski, „Pieśń”). W powojennej komunistycznej wersji było to raczej hasło „za wolność waszą i naszą”, ale było. Konstanty Ildefons Gałczyński napisał wiersz o żołnierzach Westerplatte, którzy ginąc, „prosto do nieba czwórkami szli”. W czasie okupacji hitlerowskiej, gdy tworzono armię podziemną, przekazywano młodym ludziom te same ideały patriotyczne i wzorce osobowe. Wczorajsi harcerze zasilili drużyny Szarych Szeregów, uczestnicząc w akcjach małego sabotażu. Wspaniale opisuje te bohaterskie czasy Aleksander Kamiński w książce „Kamienie na szaniec” – sam uczestnik tych wydarzeń, harcerz i wychowawca młodego pokolenia.
Wbrew niektórym głosom krytyków panuje zgodna opinia, że Powstania Warszawskiego nie udałoby się uniknąć. Dowódcy wyznaczyli datę i godzinę, ale do przeciwstawienia się hitlerowskiemu okrucieństwu parli młodzi, wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze Armii Krajowej przy wsparciu ogółu społeczeństwa patrzącego bezsilnie na codzienne rozstrzeliwanie cywilów na ulicach Warszawy, łapanki, wywózki do Niemiec i obozów zagłady, prześladowania i tortury w gestapowskich kaźniach w al. Szucha i gdzie indziej. Całe warszawskie getto poszło z dymem w 1943 r., to była złowieszcza zapowiedź losów całej reszty stolicy Polski…
Gdy myślimy o naszych Kolegach i Koleżankach medykach, lekarzach, pielęgniarkach i sanitariuszkach poległych albo rannych i okaleczonych w Powstaniu, widzimy w jak okropnych warunkach przyszło im udzielać pomocy medycznej. Rannych ściągano z barykad i wydobywano z zawalonych budynków, opatrywano i niesiono pod ostrzałem do szpitali polowych, a operacje nierzadko odbywały się w piwnicach, przy świetle lamp karbidowych i świec, na zaimprowizowanych stołach operacyjnych z wyjętych z zawiasów drzwi… Aż dziw, że tylu rannych przeżyło! Według ostrożnych szacunków uratowano w ten sposób ok. 25 tys. żołnierzy powstańczych i osób cywilnych. Wysoki odsetek wyzdrowień i małą liczbę zakażeń przyrannych przypisywano szybko – jak na te warunki – udzielanej pomocy. Ale i tu krytycy Powstania wyolbrzymiali straty: zarzucano dowództwu, że zabezpieczenie sanitarne wojska i ludności było niewystarczające. Ale to zarzut bezzasadny. Według wiarygodnego zestawienia Haliny Jędrzejewskiej i Kazimierza Łodzińskiego do udzielania pomocy medycznej przygotowanych było 25 warszawskich szpitali, 120 szpitali polowych, ponad 200 punktów opatrunkowych i ponad 800 patroli sanitarnych. Założono, że walki potrwają nie dłużej niż dwa tygodnie, a nieprzyjaciel będzie przestrzegał konwencji międzynarodowych i nie będzie atakował oznakowanych budynków szpitalnych i punktów sanitarnych. Stało się jednak inaczej. Szpitale były atakowane ze szczególną zaciekłością, a chorzy, lekarze i pielęgniarki rozstrzeliwani przez nacierających esesmanów. Już po tygodniu walk rolę zabezpieczenia szpitalnego musiały przejąć w dużej mierze szpitale zaimprowizowane w mieszkaniach, piwnicach i kościołach. W czasie 64 dni i nocy świadczenia pomocy medycznej w Powstaniu poległo 62 lekarzy (w tym 15 kobiet) spośród zarejestrowanych 600 i znaczna liczba pielęgniarek i sanitariuszek – spośród ponad 6 tys. biorących udział w zorganizowanej pomocy medycznej. Istotną rolę w niesieniu pomocy medycznej odegrały też zakony żeńskie i męskie – zwłaszcza w dzielnicy staromiejskiej, gdzie było ich wiele, a grube mury klasztorne stanowiły naturalną ochronę przed ostrzałem i bombardowaniami. Siostry miały ograniczone doświadczenie w opatrywaniu rannych, ale były bądź co bądź formacją zorganizowaną i miały dużo zapału. Miron Białoszewski w swoim „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego” opisuje powstańcze uaktywnienie się sióstr klauzurowych z klasztoru Sakramentek: „Sakramentki się paliły. I latały w welonach. Białych. I biły świnie i krowy. Codziennie. I rozdawały ludziom. I przyjmowały i opatrywały u siebie ludzi. Coraz większe gromady. Tysiące. Te sakramentki, które przez ileśset lat, od Marysieńki, śpiewały za kratami i przez kraty przyjmowały komunię, nagle stały się działaczkami, społeczniczkami, bohaterską instytucją, oparciem dla Nowego Miasta…”. Dopóki ich klasztor się nie spalił i nie zamienił w gruzy, jak reszta Starego Miasta…
Powstanie Warszawskie – niezależnie od różnych kalkulacji politycznych – było aktem samoobrony Polaków, za który trzeba było zapłacić wysoką cenę, ale na początku nikt jeszcze nie wiedział, jaką. Faktem jest, że w pierwszych dniach walk wśród ludności panował niesłychany entuzjazm: wszys-cy prześcigali się w budowaniu barykad, przebijaniu przejść w piwnicach między domami, ubieganiu się o posterunki przeciwpożarowe i porządkowe, szyciu flag i opasek, udostępnianiu mieszkań i znoszeniu darów dla powstańców. Dopiero w miarę trwania Powstania, zmasowanych ataków z powietrza i ostrzału artyleryjskiego, przy braku zaopatrzenia w żywność i lekarstwa, pozbawieniu wody i elektryczności – pojawiły się nastroje przygnębienia i rezygnacji…
Ale wsparcie społeczeństwa trwało, aż do końca. W dniu kapitulacji zgromadzone na poboczach ulic wynędzniałe tłumy oklaskiwały maszerujących do niewoli żołnierzy powstańczej armii.

Źródła:
Miron Białoszewski, „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, PIW, Warszawa 1970,
Norman Davies, „Powstanie ’44”, Znak, Kraków 2004,
Halina Jędrzejewska, „Lekarze Powstania Warszawskiego, Pamiętnik”, TL W nr 10/2006,
Halina Jędrzejewska, Kazimierz Łodziński, „Przygotowanie Służby Sanitarnej na godzinę »W«”, tamże, nr 9/2005,
Aleksander Kamiński, „Kamienie na szaniec”, Nasza Księgarnia, Warszawa 1999,
Zofia Podgórska-Klawe, „Szpitale w Powstaniu Warszawskim, Pamiętnik”, TL W nr 9/2005,
Janusz S. Wasyluk, „Wspomnienia o moim Ojcu z Powstania Warszawskiego”, tamże, nr 14, 2010 (Supl.).

Archiwum