27 maja 2004

Słowność ministra

W „Polityce” nr 51/52 z 20-27 grudnia 2003 r., w kolumnie „Ludzie i wydarzenia”, przeczytałem notatkę następującej treści: Odznaczony przez prezydenta Srebrnym Krzyżem Zasługi pracownik kopalni Lubin – w atmosferze skandalu – zrzekł się wyróżnienia – i dalej – (…) Krzyże Zasługi (Złote, Srebrne lub Brązowe) przyznaje się osobom, „które położyły zasługi dla państwa i obywateli, spełniając czyny przekraczające zakres ich zwykłych obowiązków, a przynoszące znaczną korzyść państwu lub obywatelom, a także za wzorowe, wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków zawodowych (…)”. Tyle „Polityka”.

Pracownik kopalni Lubin nie jest odosobniony. Po 42 latach nienagannej pracy w służbie zdrowia i 9 latach pracy w szpitalu MSW w Warszawie (na stanowisku zastępcy kierownika zakładu rtg.) zostałem przez kierownictwo szpitala wytypowany do odznaczenia Złotym Krzyżem Zasługi. W tym uroczystym dniu (święto policji), ubrany wizytowo, stawiłem się w akademii z wypiętą piersią, gotową do przyjęcia tego odznaczenia. Obok mnie, w pierwszym szeregu, stali inni wytypowani lekarze, jak również wyróżniające się pielęgniarki i salowe. Odznaczenia, w imieniu ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego, wręczał dr Krzysztof Panas, wówczas doradca ministra. Kiedy oficjele doszli do mnie, wypiąłem dumnie pierś i przypięto mi… Brązowy Krzyż Zasługi (a miał być złoty).

Następnego dnia, a było to 9 listopada 1994 roku, napisałem list (drogą służbową) do ministra Andrzeja Milczanowskiego, w którym napisałem: Wczoraj, w sali konferencyjnej CSK MSW, zostałem udekorowany przez dr. med. Krzysztofa Panasa, Pańskiego doradcę, Brązowym Krzyżem Zasługi. Spodziewałem się Krzyża Złotego, tak jak wnioskowano. Brązowe Krzyże Zasługi daje się ludziom młodszym dla zachęty do dalszej lepszej pracy. W moim przypadku wyglądało to na niesmaczny żart. Dowiedziałem się o tym w momencie dekoracji i nie chciałem robić publicznej manifestacji, wychodząc z szeregu. Zwracam Panu ten Krzyż. Nie chcę już nigdy żadnych odznaczeń. Spodziewam się już raczej krzyża brzozowego. Sadzę, że na moim miejscu postąpiłby Pan tak samo. Do koperty włożyłem krzyż z legitymacją podpisaną przez prezydenta Wałęsę i odesłałem (za pokwitowaniem) do ministerstwa. W centrali zrobił się nielichy rejwach (chyba zdarzyło się to pierwszy raz, aby ktoś nie przyjął odznaczenia). Z przecieków dowiedziałem się, że ówczesny wiceminister, Henryk Jasik, miał rzekomo powiedzieć, iż mam rację.

Aliści po paru dniach zostałem wezwany do MSW na rozmowę z wiceministrem Zbigniewem Sobotką. Minister Sobotka, odpowiedzialny w ministerstwie za resort zdrowia, z troską na obliczu i smutkiem w oczach, rzekł: Błąd szybko naprawimy i dostanie Pan, stosowne do zasług, odznaczenie. Dzięki Bogu, od tej rozmowy minęło już prawie 10 lat. Ministra Sobotki już nie ma w ministerstwie, bowiem, biedaczysko, nieopatrznie zaangażował się w aferę starachowicką. Okazało się, że słowo ministra jest nic niewarte i nie ma żadnego znaczenia.

Złoty Krzyż Zasługi, między Bogiem a prawdą, nie jest mi do niczego potrzebny (nie mam piersi na medale); jedynie to, że rodzina i znajomi, w nekrologu, nie przeczytają: (…) odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.

Jerzy BOROWICZ

Archiwum