4 marca 2010

Na marginesie

Podstawowym zadaniem lekarza – niektórzy nazywają to powołaniem – jest ratowanie zdrowia i życia chorego człowieka. Medycyna jest dziś na tak wysokim poziomie, że w większości przypadków udaje się pomóc choremu. Są jednak sytuacje, w których wobec choroby lekarz jest bezradny. Uzbrojony w technologie i wiedzę XXI wieku nie jest Panem Bogiem, czego rodziny chorych i dziennikarze czasem nie potrafią zrozumieć. Nawet najwybitniejsi przedstawiciele zawodu niekiedy muszą się poddać, także ci, których otacza aureola autorytetu „który wszystko potrafi”.
Czy ktoś poza lekarzem potrafi zrozumieć, co czuje chirurg, któremu umiera na stole operacyjnym chory z pękniętym tętniakiem aorty? Czy którykolwiek z tak chętnie wsadzających za kratki lekarzy prokuratorów zapytał, co czuje lekarz w sytuacji, gdy musi powiedzieć rodzinie, że ich bliski umrze z powodu np. zaawansowanego nowotworu?
„Rozdarte serce mam wtedy, gdy mam problem i nie mogę go rozwiązać. Ale jednocześnie wiem, że ten problem muszę rozwiązać natychmiast. Dotyczy to sytuacji krytycznych” – powiedział w jednym z wywiadów kardiochirurg prof. Marian Zembala.
W naszym kraju lekarze zbyt często w porównaniu z lekarzami z innych krajów mają „rozdarte serce”, bo nie mogą rozwiązać różnych problemów. Te problemy to nie pęknięty tętniak czy nieoperacyjny nowotwór (z tym większość lekarzy nauczyła się żyć), ale problemy wynikające z bardzo trudnej sytuacji chorego człowieka w chorym systemie ochrony zdrowia w naszym kraju.
Gdy widzę bezradne matki ze swoimi dziećmi, które stojąc w kolejce nie mogą doczekać się wizyty u specjalisty w Centrum Zdrowia Dziecka, czy chorych z nowotworami, którzy z nadzieją, że nie powstanie przerzut raka do innego narządu, oczekują miesiącami na pomoc w Centrum Onkologii w Warszawie, to mam rozdarte serce.

Ewa Gwiazdowicz

Archiwum