29 maja 2014

Literatura i życie

Historia lubi się powtarzać.
Po wielu latach doszło do podobnego incydentu, jak w czasach studenckich, kiedy zostałem pomówiony o wykorzystanie cudzej książki przed jej wydaniem. Wezwał nie bardzo mi zawsze życzliwy profesor X i bez ogródek wypalił: – Panie, coś pan uczynił najlepszego! Jest pan pomówiony o kradzież tekstu. I to pomówiony nie przez byle kogo, lecz przez profesora Sawickiego! Poczułem się mocno nieswojo, gdyż Sawicki był wielką figurą w rządowym środowisku PRL-u. Wystarczy powiedzieć, że był członkiem polskiej delegacji w procesie norymberskim, kiedy sądzono hitlerowskich zbrodniarzy! Okazało się, że w jednym z opublikowanych przeze mnie na łamach „Służby Zdrowia” artykułów, poświęconym zagadnieniu eutanazji, przytoczyłem jakieś akapity z książki prof. Sawickiego, właśnie wtedy drukowanej w PZWL. Ponieważ książka jeszcze się nie ukazała w księgarniach, objęta była tajemnicą prawa autorskiego, przeto niczego z niej publikować nie było wolno. Zadzwoniłem do profesora, przeprosiłem za kłopot i poprosiłem o danie mi czasu na udowodnienie, że żadna kradzież ani plagiat z jeszcze niewydanej książki nie wchodził w grę! Nie kryję, że wróciłem do domu na miękkich nogach. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli się nie wybronię, to nie tylko zakończę w niesławie karierę publicystyczną, ba! karierę edytorską, ale dodatkowo może to zaważyć na mej karierze akademickiej. Przeczytałem po raz kolejny nieszczęsny artykuł, przerzuciłem domowe archiwa oraz stosy notatek i rękopisów. W pewnym momencie Eureka! Rzekomo ukradziony przeze mnie tekst Sawickiego znalazłem w wycinkach biura prasowego Glob, zajmującego się przedrukami, w tym moich artykułów, co zapewniało mi okresowo zupełnie przyzwoite tantiemy. Znalazłem wycinek z „Kulis”, tygodniowego dodatku „Expressu Wieczornego”, w którym Sawicki popularyzował wiedzę prawniczą, podpisując się pseudonimem Lex, z artykułem, z którego korzystałem, naturalnie powołując się na nazwisko Sawickiego. Miałem więc dokument, z którego wynikało, że niczego nie ukradłemani nie dokonałem plagiatu, gdyż miałem prawo, jak każdy, przytaczać tekst już opublikowany. Następnego dnia od wczesnych godzin porannych czatowałem w sekretariacie mego szefa. Kiedy się pojawił, przedstawiłem mu przedruk Globu, który dowodził, że byłem całkowicie niewinny. – Dzwoń pan natychmiast do Sawickiego – powiedział wyraźnie uradowany. Prof. Sawicki odebrał telefon. Poinformowałem, że mam dowody swej niewinności i proszę o posłuchanie, bym mógł się oczyścić z pomówienia.
– Niech pan mówi przez telefon. – Nie – upierałem się – trzeba to wyjaśnić w cztery oczy. Wyraźnie go to rozbawiło, podał mi adres i godzinę spotkania. Kiedy przyszedłem, zostałem poczęstowany kawą i cygarem, z czego wywnioskowałem, że rozmowa nie będzie zdawkowa (na wypalenie cygara potrzeba czasu). Profesor okazał się niezwykle rozmowny, a poza tym dużo o mnie wiedział. Po dobrej godzinie, kiedy opuszczałem gościnne progi, profesor oświadczył: – Jeśli kiedykolwiek znajdzie się pan w jakiejś opresji prawnej, proszę bez wahania się ze mną kontaktować! A poza tym, widzi pan u mnie nielichą bibliotekę. Jeśli coś trzeba będzie sprawdzić, niech pan przychodzi i korzysta. Jeśli ktoś dużo pisze i publikuje, to w końcu nie pamięta, co i kiedy napisał, gdzie i kiedy to się ukazało.
Święte słowa. Po latach zdarzyła mi się podobna historia. Tylko to ja niesłusznie oskarżałem! W ostatnim artykule poświęconym eutanazji, zamykającym tryptyk, zamieściłem następujący akapit: „Autor poczuwa się do miłego obowiązku wyrażenia słów podziękowania panu profesorowi Jerzemu Sawickiemu, wybitnemu prawnikowi, za pomoc przy pisaniu tych artykułów, udostępnienie swego archiwum oraz wszelką życzliwość”.
A’propos „opresji prawnej” przypomina mi się zabawny epizod, który przydarzył się prof. Bogdanowi Kamińskiemu, wybitnemu anestezjologowi warszawskiemu. Pewnego razu prof. Kamiński, jak zawsze nienagannie ubrany, z torsem przyozdobionym wytworną muszką, odwiedzał jednego z pacjentów. Przedstawił się i oznajmił, że następnego dnia będzie go usypiał do operacji. Pacjent, znany polski adwokat, wyraźnie przejęty i ucieszony tym, że będzie znieczulany przez tak wybitnego specjalistę, powiedział w pewnym momencie: – Panie profesorze! Moje życie jutro będzie w pana rękach. Gdyby kiedykolwiek pan potrzebował adwokata, jestem całkowicie do pana dyspozycji! Kamiński mile połechtany tak spontanicznym wyznaniem, elegancko dziękuje i wyjawia:
– Tak między nami mówiąc, panie mecenasie, ja bym nie życzył sobie, by kiedykolwiek życie moje znalazło się w rękach adwokatów!

Archiwum