3 lipca 2020

To się nie godzi!

Epidemia koronawirusa odwróciła uwagę od trudnej sytuacji w polskiej onkologii, a czas oczekiwania pacjentów na diagnozę wydłużył się – zwraca uwagę prof. dr hab. n. med. Cezary Szczylik, kierownik Kliniki Onkologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Szpitalu Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku, w rozmowie z Anettą Chęcińską.

Epidemia sprawiła, że koronawirus stał się tematem numer jeden. Można było odnieść wrażenie, że inne choroby zniknęły. A przecież pacjenci onkologiczni nie wyzdrowieli. Statystyki są bezwzględne.

Z roku na rok chorych onkologicznych przybywa. O około 3 proc. rocznie. Oczywiście, w przypadku każdego rodzaju nowotworu te liczby są inne. Co roku w Polsce z powodu chorób nowotworowych umiera 100 tys. osób. Z powodu zakażenia koronawirusem odnotowaliśmy dotąd niespełna 1,5 tys. zgonów. Skala porównania jest porażająca i koronawirus nie tylko odwrócił uwagę od onkologii, ale przykrył wstyd, bo trudno powiedzieć, że w tym obszarze medycyny dzieje się cokolwiek pozytywnego.

W walce z nowotworem liczy się czas. Jakie konsekwencje dla zdrowia pacjentów będzie miało ograniczenie wizyt lekarskich i badań diagnostycznych spowodowane epidemią?

Wiemy ze statystyk lekarzy rodzinnych i tych, którzy nadzorują wykonanie świadczeń medycznych w NFZ, że w okresie pandemii wystawiono o 40 proc. mniej kart DiLO niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. To oznacza, że tych 40 proc. chorych pojawi się w naszych gabinetach z opóźnieniem, już nie z wczesną fazą choroby, ale z bardziej zaawansowaną. Ta fala jeszcze nie nadeszła, lecz już odczuwamy zwiększenie liczby wizyt. Możliwości lekarzy są na wyczerpaniu, a obłożenia grafików dramatyczne. Uważam, że nieuczciwe jest mówienie publicznie, że robimy jakiś krok w zakresie poprawy leczenia onkologicznego w Polsce. Dziennie przypada na lekarza 30–40, a nawet 50–70 pacjentów. To się po prostu nie godzi! Pacjenci najczęściej mówią o tym, że są traktowani jak kolejny numer z kolejki, nie dostrzega się ich człowieczeństwa, ich dramatu, po prostu są załatwiani w trybie maszynowym. A przecież nie na tym polega kontakt onkologa z osobą chorą na raka. Wstyd przyznać, ale doświadczamy klęski cywilizacyjnej. W podobnej sytuacji jest polska psychiatria. Pamiętajmy, że odnotowujemy ogromną liczbę zachorowań na choroby nowotworowe – przynajmniej 160 tys. rocznie, a 300 tys. osób żyje z nowotworami. To ogromna rzesza ludzi, których leczy niespełna 1000 onkologów. Zasoby kadrowe w naszej specjalności się kurczą, bardzo wielu z nas wchodzi w wiek emerytalny. Także spora grupa lekarzy robi specjalizację i wyjeżdża z Polski.

Pacjenci odwoływali wizyty? Obawiali się zakażenia?

Z pewnością obawa przed spotkaniem z większą grupą ludzi, przed zachorowaniem na chorobę wirusową towarzyszyła wielu. Ale też mówimy o dwóch różnych grupach pacjentów. O osobach z podejrzeniem choroby nowotworowej, które muszą przejść pełny proces diagnostyczny i rozpocząć leczenie, oraz o chorych, którzy już są leczeni i chcą czuć się bezpieczni. Stąd te niezwykłe reżimy. Muszę przyznać, że środowisko onkologiczne stanęło na wysokości zadania i praktycznie w żadnym ośrodku nie doszło do tragedii, zakażeń, zamykania oddziałów. Warto to podkreślić.

Oczekujący na diagnostykę byli w sytuacji trudniejszej.

Tak, gdyż pracownie diagnostyczne ograniczyły przyjęcia. Mówimy o tomografii komputerowej, rezonansie, o ultrasonografii, nie wspominając nawet o możliwości weryfikowania zmian stwierdzonych w badaniach obrazowych, weryfikowania badaniem biopsyjnym, rozpoznania histopatologicznego. Chcę jeszcze powiedzieć ważną rzecz. Gdy Ministerstwo Zdrowia sypnęło pieniędzmi na refundację badań TK i MR, zwiększono ich liczbę. Nie wiem, czy się to nam opłaciło, gdyż czas oczekiwania na opis wydłużył się i sięga obecnie 5–7 tygodni. To dużo. A mamy na uwadze wczesne wykrywanie nowotworów. Kiedy wprowadzaliśmy kartę DiLO, czas oczekiwania na pełną diagnostykę wynosił 80–82 dni, po wprowadzeniu kart DiLO skrócił się do 77–78.
COVID-19 spowodował, że prawdopodobnie wróciliśmy do stanu sprzed kart. A być może terminy uległy dalszemu wydłużeniu.

Mimo prób reform, apeli środowiska medycznego i pacjentów, niewiele się zmienia, a chorzy wciąż czekają w kolejkach. Co zawodzi? Czego brakuje onkologii?

Po pierwsze pieniędzy, po drugie dobrej organizacji systemu. Po trzecie kadr medycznych, onkologów. Logistyka w systemie przepływu chorych wymaga usprawnienia. To są błędy wciąż powielane. Trudno powiedzieć, czy ministrowie zdrowia obejmują to stanowisko, bo mają ambicje polityczne, czy dlatego, że mają wizję, którą pragną realizować, ale moim zdaniem brakuje im gruntownego przygotowania do prowadzenia polityki na tak wysokim szczeblu. I to odbija się na poziomie opieki zdrowotnej, tym bardziej że jest ogromny opór środowiska politycznego przed radykalnymi zmianami, czyli skierowaniem zdecydowanie większego strumienia pieniędzy do systemu ochrony zdrowia. To musi być nie 6,6 proc., nie 6,8 proc., tylko co najmniej 8 proc. PKB, po to, żeby kształcić większą liczbę lekarzy, a potem zatrzymać ich w Polsce. A także, żeby zdecydowanie podnieść poziom kształcenia i wymagań, zapobiec powstawaniu pseudoszkół medycznych, których wykładowcy uczą na trzech, czterech uczelniach jednocześnie. Nie można „produkować” lekarzy, nie zwracając uwagi na poziom kształcenia, bo skutki odbijają się na pacjentach. Konieczna jest zatem zmiana myślenia o ochronie zdrowia.

Narodowa Strategia Onkologiczna na lata 2020–2030 to kolejny plan dla onkologii. Uda się?

Strategia nie zawiera nowych elementów, to kopiowanie tego, co już  było. Życie onkologiczne w Polsce koncentruje się wokół centrów onkologii i zależnych od nich placówek. Natomiast rozwój niezależnych jednostek, zwłaszcza tych w ośrodkach akademickich, jest ograniczony. Potrzebujemy zwrotu w rozumieniu, czym jest nowoczesna onkologia. Nie chodzi o to, żeby mieć ośrodki, które leczą i skupiają wykwalifikowaną kadrę. Musi rozwijać się życie akademickie, niezbędne jest inwestowanie w kadrę naukową, potrzebne są setki doktoratów i habilitacji, dziesiątki profesur. Dorobek na międzynarodowym poziomie. Niestety, polska onkologia na poziomie międzynarodowym jest prawie niewidoczna.

Czym zatem możemy się pochwalić?

Myślę, że pojedynczymi placówkami w obrębie dużych ośrodków. Nawet poziom poszczególnych placówek w jednym instytucie jest różny. Wynika to m.in. z ograniczonych zasobów kadrowych. Wybór kandydatów do prowadzenia tych placówek jest ubogi, bowiem zajmujemy się specjalizowaniem, ale nie kształcimy kadr odpowiednich do prowadzenia licznych niezależnych intelektualnie placówek. I długo sytuacja się nie zmieni, gdyż brakuje na takie działania pieniędzy. Powinny powstawać nowe ośrodki, do których trafialiby młodzi, bardzo ambitni ludzie, robiący badania, mający pomysły, którym  państwo oferowałoby znaczące środki na granty i rozwój. Tymczasem mamy Narodowe Centrum Nauki, gdzie o przyznaniu grantu decyduje pozycja promotora, a nie młodego lekarza. Do zrobienia jest zatem bardzo dużo.

Czy jest nadzieja na poprawę?

Na pewno, ale potrzebujemy radykalnej zmiany myślenia i dopływu świeżej krwi.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum