14 lutego 2009

Bez znieczulenia

Sabotażem i kłamstwami nazwał prezes NFZ informacje o finansowaniu szpitali publikowane ostatnio na łamach różnych pism lekarskich. Chodzi o spór dotyczący wartości punktu w kontraktach na 2009 r. i wielkość środków planowanych na lecznictwo szpitalne. Wysoki poziom emocji wskazuje, że naszemu płatnikowi zaczynają puszczać nerwy. Skąd bierze się ten niepokój? Czy prezes ma rację wtedy, gdy mówi, że pieniędzy jest dość, tylko są źle przez szpitale wydawane, czy wtedy, gdy okazując zdenerwowanie, sygnalizuje, że już niedługo mogą wystąpić jakieś kłopoty? Przyjrzyjmy się więc nie tylko temu, co znalazło się w artykule zamieszczonym w „Gazecie Prawnej”, lecz także faktom. One najlepiej wyjaśniają problem.
Prezes NFZ, odnosząc się do przyszłości finansowania szpitali, przytaczał liczne dane, ale – co ciekawe – dotyczące okresu minionego. Słusznie wskazywał, że w ostatnich latach, zwłaszcza w 2007 i 2008 r., nastąpił znaczący wzrost finansowania usług zdrowotnych. Jednak na jakiej podstawie stwierdził, że pieniądze te zostały przeznaczone w większości na płace lekarzy – nie wiadomo. I z pewnością się tego nie dowiemy, bo dane te nie odpowiadają prawdzie. Stawka 120 zł za godzinę pracy anestezjologa nie jest stawką powszechną i należy do wyjątków. Ciągle jeszcze większości lekarzy dużo brakuje do osiągnięcia zapowiadanego przez minister Kopacz poziomu 11 tys. zł. Nawiasem mówiąc, został już tylko rok na spełnienie tej obietnicy.
Nie jest też tak, że dyrektorzy publicznych szpitali są nieodpowiedzialni, że 98% przychodów wydają na płace i nie wiadomo, za co leczą pacjentów. Wystarczy spojrzeć na strony internetowe Ministerstwa Zdrowia. Okazuje się, że w latach 2007-2008 zadłużenie publicznych placówek zmalało z 3,7 do 2,5 mld i prawie dwukrotnie wzrosła liczba zakładów utrzymujących płynność finansową. Wynika z tego, że nie tylko leczono pacjentów, ale również spłacano stare długi i poprawiano kondycję finansową.
Ale to już było – jak mówią słowa piosenki. W obecnym roku nastąpi zahamowanie dotychczasowego trendu zwiększania publicznych wydatków na zdrowie, a w niektórych obszarach wręcz spadek ich realnej wartości. Plan finansowy NFZ przewiduje np., że wydatki na lecznictwo szpitalne w 2009 r. zwiększą się tylko o 1% przy przewidywanej inflacji 2,9%. I o tym prezes milczy. Także budżet ministra zdrowia został okrojony. Jego realna wartość będzie mniejsza niż w 2008 r. A pierwsze skutki to cięcia w Narodowym Programie Zwalczania Chorób Nowotworowych. W tej mizerii zaskakiwać może jedynie 6% wzrost wydatków na POZ, ale przecież Porozumienie Zielonogórskie ma swojego ministra.
Patrząc na te twarde dane, można zrozumieć, dlaczego prezes chętniej mówi o przeszłości i co jest powodem jego niepokoju. Nadchodzą trudne czasy. Nie będzie dodatkowych 5 mld obiecanych przez premiera Tuska na zakończenie Białego Szczytu. Rząd zdecydował się na cięcia w wydatkach, także na zdrowie. Tylko dlaczego kozłem ofiarnym takiej polityki mają być dyrektorzy i lekarze?

Marek BALICKI

Archiwum