13 stycznia 2008

W sprawie gwarancji

Bardzo się ucieszyłem, czytając artykuł kol. Grudziąż-Sękowskiej. Autorka poruszyła temat, z którym od zawsze borykamy się prawie w każdym gabinecie stomatologicznym, gdy pacjent płaci za usługę (lub gdy płatnikiem jest NFZ). Mam nadzieję, że artykuł ten spowoduje napływ opinii kolegów lekarzy dentystów
i być może pozwoli na wypracowanie konsensusu w tej sprawie.

Będąc członkiem Kolegium Redakcyjnego „Pulsu”, mam przywilej, że pierwszy mogę zabrać głos w tej sprawie i przedstawić własną opinię na ten temat.
Zacznę od tego, że samo słowo gwarancja w przypadku wykonywanych przeze mnie usług stomatologicznych kojarzy mi się fatalnie. Zastanawiając się, czy słusznie, sięgnąłem do „Encyklopedii powszechnej” PWN, w której przeczytałem, że gwarancja (z łac.) jest to dodatkowe zastrzeżenie w umowie sprzedaży, dotyczące odpowiedzialności sprzedawcy za ukryte wady fizyczne rzeczy.
No cóż, w moim odczuciu definicja ta w żaden sposób nie łączy się z usługą medyczną wykonywaną przeze mnie w gabinecie stomatologicznym. Jak np. miałaby wyglądać ta gwarancja wobec pacjenta, u którego wykonywałem scaling – czy miałaby ona dotyczyć faktu doszczętnego usunięcia kamienia i osadu; czy tego, że kamień miałby się nie odkładać przez następny rok? Oczywiście, ani jedno, ani drugie. Czy gwarancją po usunięciu zęba ma być fakt doszczętnego usunięcia; obietnica braku powikłań; czy zapewnienie pełnego zagojenia się zębodołu po 4 tygodniach? Na to też nie ma mojej zgody.
Teoretycznie sprawa jest najprostsza w przypadku stomatologii zachowawczej. Bardzo popularne w gabinetach jest udzielanie rocznej gwarancji na wypełnienie. Tu również mam odmienne zdanie. Cóż bowiem robić, gdy wypełnienie wypadnie po roku i jednym tygodniu – czy sumienie pozwala mi ponownie przyjąć opłatę za tę usługę? A ileż to razy zakładałem wypełnienia, mówiąc pacjentowi, że będę szczęśliwy, jeśli utrzymają się pół roku. Nie wypowiadam się na temat protetyki, ponieważ jej nie wykonuję, ale sądzę, że schemat jest podobny.
Praktykę prywatną prowadzę od 25 lat. W okresie tym udało mi się wypracować metodę eliminującą gwarancję na usługi w moim gabinecie. Na zadane przez pacjenta pytanie: „A jaką mam gwarancję?” – odpowiadam, że nie sprzedaję telewizora ani lodówki. Informuję pacjenta, że biorę pełną odpowiedzialność za wykonaną usługę medyczną. Odpowiedzialność ta polega na tym, że zabieg wykonuję według najnowszych wzorców, opierając się na aktualnej wiedzy, że staram się wykonać go jak najlepiej, korzystając z nowoczesnych materiałów. Następnie informuję pacjenta, że z doniesień w literaturze fachowej oraz z mojego własnego doświadczenia wynika, iż w przypadku danego zabiegu uzyskuje się taki procent powodzeń, a taki procent niepowodzeń. W przypadku niepowodzenia, którego nie mogę wykluczyć, będę analizował przyczyny, a przy ponownym zabiegu postaram się je usunąć.
Zakładając wypełnienie, którego jakości jestem pewien, informuję pacjenta, że powinno ono wytrzymać od 3 do 5 lat, ale w przypadku powstania nieszczelności brzeżnej, będzie je trzeba wymienić wcześniej. Natomiast jeśli po 5 latach wszystko będzie w porządku – to może ono funkcjonować jeszcze przez dalsze lata. Jeśli zaś zakładam wypełnienie w bardzo trudnych warunkach, np. w rozległej IV klasie, informuję pacjenta o możliwości wczesnego wypadnięcia i konieczności podjęcia wówczas leczenia protetycznego.
Zdecydowana większość moich pacjentów przyjmuje te słowa ze zrozumieniem. Niewątpliwie na udzielane pacjentom wyjaśnienia, które tutaj opisałem, poświęcam sporo czasu, ale nie ukrywam, że daje mi to komfort pracy i brak konfliktów w przypadku niepowodzeń.
Podsumowując, chciałbym podkreślić, że udało mi się wyeliminować z gabinetu słowo gwarancja.

Janusz BUGAJ

Archiwum