29 stycznia 2021

Gdzie ci statyści, prawdziwi tacy?

Lekarz chory na COVID-19 wymaga hospitalizacji – tak bywa. Jednak lekarzowi hospitalizowanemu, słyszącemu od samozwańczych „ekspertów”, że pandemia to wymysł, bardzo trudno pogodzić się z faktem, że w społeczeństwie szerzone są szkodliwe teorie. Gdy nie widzi się sensu dyskusji, można wypowiedzieć się, np. śpiewając. Marek Posobkiewicz wielokrotnie w ten niekonwencjonalny sposób propagował postawy pro-zdrowotne. Z byłym głównym inspektorem sanitarnym, lekarzem, o doświadczeniach z COVID-19, terapii osoczem i rozprawianiu się z fake newsami rozmawia Renata Jeziółkowska.

Jak pan się czuje jako ozdrowieniec?

Czuję się jeszcze nie całkiem dobrze, ale dużo lepiej, a przede wszystkim cieszę się z tego, że żyję. Bo choroba COVID-19 niestety jest śmiertelna, choć w małym procencie.

Co pan czuł, chorując? Pytam nie tylko o samopoczucie fizyczne, lecz również o emocje.

Przez pierwsze dwie doby miałem nadzieję, że zostanę w domu, ale mój stan na tyle się pogorszył, że na ponad dwa tygodnie wylądowałem w szpitalu. Zdawałem sobie sprawę, że przebieg choroby bywa bardzo różny, z natury jestem jednak optymistą, dlatego cały czas wierzyłem w to, że będzie dobrze.

Lekarz w roli pacjenta – to sytuacja odwrócona i niecodzienna.

Zdecydowanie bardziej jestem przyzwyczajony do roli lekarza niż pacjenta, ale myślę, że takie odwrócenie ról to dobre doświadczenie dla każdego lekarza. Może się wtedy przekonać, jak sytuacja – nie tylko podczas pandemii, ale podczas każdego leczenia – wygląda z perspektywy szpitalnego łóżka.

I jak wyglądała z tej perspektywy?

Nie był to mój pierwszy pobyt w szpitalu, ale ten różnił się zdecydowanie od poprzednich. W dobie pandemii pacjent jest w pewnym sensie więźniem we własnej sali. Nie wolno mu jej opuszczać, nie może być odwiedzany przez rodzinę, przez przyjaciół. Ograniczona jest możliwość podawania rzeczy z zewnątrz. Jednak obecnie ułatwieniem są wszelkie elektroniczne narzędzia komunikacji, dzięki którym pacjent ma szansę rozmawiać, zobaczyć się z rodziną. Ma możliwości, jakich nie mieli pacjenci podczas pandemii grypy hiszpanki 100 lat temu. Zresztą nie mieli ich jeszcze pacjenci w podobnej sytuacji w drugiej połowie XX w.

A co z systemem? Czy pana zdaniem państwo radzi sobie z epidemią, czy system działa niejako z rozpędu? Czy problemy, które istniały przed wybuchem pandemii, nasilają się?

Sytuacja przerosła przewidywania i możliwości całego świata medycznego. Oprócz osób, które zostały mocno dotknięte przez zakażenie, są również ofiary COVID-19 wśród niezakażonych. W okresie pandemii, tak jak w każdym innym, wielu pacjentów przechodzi zawał serca, nasilenie choroby wieńcowej, świeży udar mózgu, są osoby wymagające diagnostyki i leczenia onkologicznego. Zdrowie tych ludzi z powodu spowolnienia funkcjonowania systemu bywa bardziej zagrożone, a część chorych, których udałoby się uratować w normalnych warunkach, niestety umiera. To smutne, nie można jednak wskazać jednego winnego, poza tym głównym, którym jest koronawirus.

Podawano panu osocze. Jak wpłynęło to na przebieg choroby? Jeszcze kilka miesięcy temu w terapii osoczem ozdrowieńców pokładano ogromne nadzieje, z czasem pojawiało się coraz więcej wątpliwości, co do jej skuteczności.

Próby leczenia osoczem ozdrowieńców pacjentów chorych zakaźnie, których nie można leczyć swoiście, stosowane były od dawna. Mam pozytywne nastawienie do tej metody, bo jest stosunkowo bezpieczna. W osoczu ozdrowieńców znajdują się przeciwciała rozpoznające i częściowo inaktywujące wirusa, który zaatakował organizm biorcy. W przypadku osocza istotny jest czas, w którym zostanie podane pacjentowi. Wiremia trwa z reguły do dwóch tygodni. Jeżeli stan pacjenta stopniowo się pogarsza i po dwóch tygodniach, gdy chory zostanie podłączony do respiratora, będziemy chcieli podawać mu osocze, niewielkie są szanse, że odegra ono swoją rolę. Mechanizm destrukcji organizmu przez chorobę będzie wówczas rozpędzony, a sam wirus nie będzie już w tym procesie uczestniczył.

Podczas gdy pan chorował, pseudoeksperci negowali pandemię, kwestionowali zasadność noszenia maseczek. Jako chory nie krył pan irytacji wobec takich postaw.

Wydaje mi się, że gdyby ludzie, którzy negują istnienie COVID-19, mogli spojrzeć w oczy młodej osobie duszącej się w przebiegu infekcji koronawirusowej i bojącej się, że za chwilę umrze, zmieniliby zdanie i chociaż część z nich przestałaby wygadywać głupstwa.

Fot. archiwum

Jak należy reagować na to „wygadywanie głupstw”? Te głupstwa są nośne, medialne i dlatego często powielane. Spora grupa osób w nie wierzy.

Sporo osób ulega iluzji tej rzekomej rzeczywistości przekazywanej przez koronasceptyków, antyszczepionkowców. Część z nich zderza się potem z realną rzeczywistością, lądując na łóżku szpitalnym. Były już osoby, które protestowały przeciwko wprowadzeniu restrykcji, twierdząc, że nie ma żadnej pandemii, że to jest koronaściema, a potem trafiały do szpitala, z którego część z nich już nie wyszła. Pewien procent koronasceptyków stanowią ludzie z „przeciwnej strony” nauki i wiedzy medycznej, którzy chcieliby być traktowani poważnie, żeby oficjalnie z nimi wchodzić w polemikę, prowadzić debaty. Ale byłoby to legitymizowanie ich prawa do publicznego wygadywania głupstw. Głupotę należy nazwać po imieniu. Tym, którzy zbłądzą, trzeba pewne rzeczy wyjaśnić, a jeżeli ktoś z premedytacją miesza w głowach innym, czego wynikiem jest szerzenie się choroby zakaźnej bądź śmierć innych osób, powinien zostać ukarany.

Pan rozmawiał w przestrzeni publicznej z takimi osobami, stosując różne środki wyrazu. Dość niekonwencjonalnie podchodził pan do tej „dyskusji”.

Czasami działam „reakcyjnie” i kieruję się intuicją. Leżałem w szpitalu, w którym dyżurowałem od początku pandemii, widziałem, że część pacjentów bardzo ciężko przechodzi COVID, umiera wielu takich, którzy mogliby pożyć jeszcze nawet kilkadziesiąt lat. W dodatku sam byłem chory, więc gdy słyszałem opinie, że na łóżkach szpitalnych nie leżą pacjenci, tylko statyści, zareagowałem tak jak zareagowałem…

I w odpowiedzi na słowa piosenkarki m.in. nagrał pan cover jej utworu z nowym tekstem i tytułem „Ja nie jestem statystą”. Było warto odnosić się do teorii wygłaszanych przez celebrytów?

Wydaje mi się, że tak. Celebryci – aktorzy, sportowcy, piosenkarze, inni influencerzy internetowi – są obserwowani przez rzeszę fanów, a także ludzi ciekawych, co u tych osób się dzieje. I słowa wypowiadane przez celebrytów na podstawie ich własnego wyobrażenia, nawet kłócące się z logiką i rzeczywistością, mogą mieć duży wpływ na postępowanie fanów i obserwatorów. Słowa idola często oddziałują na poglądy fanów.

Na każdym etapie pandemii pojawiają się absurdalne teorie. Był okres, gdy wiele osób, które rzeczywiście nie miały styczności z koronawirusem, podawało jako argument za nieistnieniem pandemii fakt, że nie znają nikogo chorego na COVID. Teraz wiele osób wypowiada się negatywnie o szczepieniach: „szczepienia nie mają sensu, to ubezwłasnowolnienie ludzi” itd. Jak więc zachęcać do szczepień, jak je propagować, jak walczyć z mitami, fałszywymi newsami, teoriami spiskowymi?

Zdając sobie sprawę z emocji, jakie mogą się wiązać ze szczepieniami przeciwko COVID, od początku twierdziłem, że powinny to być szczepienia dobrowolne. Po to, by budziły mniej emocji. Zarazem podkreślałem, że wszyscy mądrzy się zaszczepią. Miejmy nadzieję, że do niektórych ta mądrość nie przyjdzie zbyt późno. W ostatnich dniach już odnotowano wzrost liczby deklarujących chęć zaszczepienia się. W Polsce zaszczepiło się kilkaset tysięcy osób, kilkadziesiąt milionów na całym świecie. Gdyby wspomnianych kilkadziesiąt milionów osób się nie zaszczepiło, zgodnie ze światową statystyką, która wskazuje, że około 2 proc. pacjentów z potwierdzonym zakażeniem umiera, mielibyśmy liczbę kilkuset tysięcy osób, które mogłyby umrzeć. Rachunek jest prosty, a ze statystyką i matematyką trudno dyskutować.

Trudno też dyskutować z faktem śmierci na COVID-19 kogoś bliskiego czy znajomego. Niestety, tragiczne sytuacje weryfikują beztroskie podejście do tej choroby.

W zeszłym roku na wiosnę, tak jak pani wspomniała, wiele osób mówiło: „Czy ktoś widział chorego? Czy znasz kogoś, kto zmarł z powodu koronawirusa?”. W tej chwili trudno znaleźć rodzinę, która w jakiś sposób nie została nim dotknięta. Zanotowaliśmy już w Polsce tyle tysięcy zgonów, że niemal każdy zna kogoś, kto zmarł na COVID-19.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum