1 września 2003

Najdroższe zdjęcie rentgenowskie świata

W Libii znalazłem się w końcu grudnia 1975 roku, wysłany przez Polservis. Zacząłem pracować jako lekarz radiolog w szpitalu urazowym Al. Jala w Benghazi. Po dwóch miesiącach przyleciała do mnie żona z kilkumiesięczną córeczką i… dwoma pieskami (w specjalnych klatkach), pięknie wystrzyżonymi terierkami, Adelą i Neptą. Pieski wzbudziły taką sensację na lotnisku, że arabscy celnicy zgłupieli. Wszyscy zlecieli się oglądać te cuda. Odprawa celna dla pozostałych pasażerów była powierzchowna i szybka. Dzięki moim pieskom można było przewieźć dowolną ilość alkoholu, co – jak wiadomo – w Libii jest surowo karane.
Rozpoczęliśmy normalne, rodzinne życie na obczyźnie, które trwało ponad 7 lat i skończyło się po tragicznej śmierci mojej żony. Suczka Adela (matka) miała już 12 lat, ale była zgrabna i pełna werwy, a w oczach miała „kurwiki”, takie same jak u posłanki Renaty Beger z „Samoobrony”. Nepta (córka) była 8-letnią suczką, równie żywą i ładną. Popołudniami chodziliśmy na spacery po głównej ulicy, Nassera, na nadmorski bulwar. Widok faceta rasy białej w kraju arabskim, z dzieckiem na plecach (w nosiłkach) i terierkami na smyczy, maszerującego po głównej ulicy Benghazi, był tak szokujący dla Libijczyków, że na odcinku kilkuset metrów doprowadził do kilku stłuczek, bowiem większość kierowców patrzyła na pieski zamiast na to, co dzieje się na jezdni.
Aliści po kilku tygodniach starsza suczka poczuła się tak źle, że postanowiłem zrobić jej zdjęcie rtg. płuc, podejrzewając przerzuty nowotworowe. Zawiniętą w kocyk suczkę położyłem na stole rentgenowskim, a libijski technik zrobił zdjęcie klp. Przerzuty były. Suczka zakończyła życie po paru dniach. Zrobił się straszny szum w szpitalu, bowiem nowo przybyły lekarz z Polski skalał stół rentgenowski nieczystym stworzeniem, jakim jest pies. A trzeba wiedzieć, że pies w krajach islamu jest traktowany źle (podobno ugryzł w nogę Mahometa), koty zaś są miłowane, jak najbardziej, bowiem kot podobno go ogrzewał.
Na miejscu „przestępstwa” znalazła się policja. Mogło to się skończyć więzieniem albo deportacją. Uratowało mnie to, że byłem w Libii dopiero kilka tygodni (nie znałem dobrze obyczajów) i że zdjęcie wykonywał technik Libijczyk, który powinien był mnie uprzedzić. Konsekwencją była rozprawa sądowa w ratuszu miasta Benghazi. Zostałem ukarany grzywną w wysokości 1-miesięcznych poborów, rozłożoną na raty. Technik dostał upomnienie.
W ten niecodzienny sposób stałem się posiadaczem zdjęcia rentgenowskiego, o wymiarze 24/30 cm, za które zapłaciłem prawie 1400 dolarów, co jest rekordem w skali światowej. Byłem później znany jako: lekarz z „Bolandy” (z Polski) – ten od psa. Po latach stosunek Libijczyków do mnie był bardzo serdeczny i przyjazny, czego dali dowody po tragicznej śmierci mojej żony.

Jerzy Borowicz

Archiwum