29 marca 2022

Ekstremalne pomaganie

Teksty, które piszę dla Państwa, powstają w dwóch etapach. Najpierw puszczam myśli w półautonomiczny ruch, pozwalając pomysłom, obrazom, zdaniom swobodnie wypływać z zakamarków umysłu; pojedyncze strumienie wątków stopniowo łączą się, tworząc coraz bardziej namacalny kształt. Do komputera siadam na koniec, gdy uwięziony w neuronach i synapsach prototyp artykułu jest de facto gotowy – tylko po to, by go czym prędzej spisać, zanim ulotni się jak nieutrwalony ślad pamięciowy.

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz

Tym razem, niestety, mój sprawdzony sposób nie zadziałał. Próbowałam kilka razy uruchamiać „program tworzenia tekstu”, ale umysł konsekwentnie odmawiał współpracy. Odpowiedzią na polecenie „Stwórz tekst o tym, co się dzieje – o lęku, wojnie, uchodźcach!” była głucha cisza.

Od dwóch lat żyjemy w rzeczywistości działającej pod dyktando pandemii. Początki były bardzo trudne – przerażenie, niepewność, bezsilność, uporczywe przeczesywanie Internetu i słuchanie wiadomości w poszukiwaniu choćby okruchów wiedzy, która pomogłaby trochę odzyskać stabilność, oparcie, kontrolę. Wyludnione ulice, kolejki przed sklepami, zdjęcia i filmy ze szpitali pełnych duszących się pacjentów, personel medyczny w „kosmicznych” barierowych strojach, codziennie zmieniające się zasady, restrykcje, rozporządzenia, wytyczne.

Potem było nieco lepiej. Przyzwyczailiśmy się do nowej rzeczywistości, trochę poznaliśmy ją, a trochę oswoiliśmy, zaakceptowaliśmy pewną dozę niepewności i ciągłe zmiany, zaczęliśmy funkcjonować w rytmie wyznaczanym kolejnymi falami, próbując maksymalnie korzystać z chwil wytchnienia w lepszych pandemicznie momentach. Życie i praca przeniesione częściowo do rzeczywistości wirtualnej stały się nową normalnością, w wielu przypadkach całkiem wygodną. Po wprowadzeniu szczepień sytuacja poprawiła się, choć nadal nie była idealna.

Niektórzy nieśmiało zaczęli przyznawać, że w sumie przez pandemię staliśmy się bardziej elastyczni, otwarci na zmiany, że lepiej znosimy niepewność. Krótko mówiąc – rozwój przez kryzys.

I kiedy wszystko wydawało się zmierzać w dobrą stronę, spadła na nasz świat wojna. Atak Rosji na Ukrainę był dla nas, Polaków, niczym koszmarny powrót wydarzeń sprzed ponad 80 lat; zastygliśmy w przerażeniu i niedowierzaniu.

Rozmawiam ze znajomymi, rodziną, z pacjentami o pierwszej reakcji na wojnę. Wszyscy zgodnie mówią o paraliżującym lęku, wręcz odrealnieniu, poczuciu „niemożliwe, że to się dzieje naprawdę”. Pierwsze dwa, trzy dni to był dziwny stan odrętwienia, napięcia, czasem wręcz fizycznego bólu, natłoku katastroficznych wyobrażeń, myśli, wspomnień przeczytanych książek, obejrzanych filmów, opowieści bliskich, którzy przeżyli koszmar II wojny światowej. I uporczywego, kompulsywnego poszukiwania informacji.

To naturalne reakcje na nagłe, zagrażające wydarzenie, burzące nasze poczucie bezpieczeństwa. Co więcej, ten etap jest konieczny, by przejść do kolejnych faz radzenia sobie z kryzysem.

Po otrząśnięciu się z odrętwienia zaczęliśmy uruchamiać różne strategie, każdy swoje. Jakie i dlaczego akurat takie? Jakie są zalety poszczególnych sposobów radzenia sobie, a jakie niosą zagrożenia? Ponieważ jednym ze sposobów zwiększania swojej odporności w obliczu stresu jest poczucie humoru (w skrajnych przypadkach czarnego humoru), przedstawię całkowicie subiektywne zestawienie częstych postaw, całkiem świadomie zmieniając na chwilę ton tekstu na lżejszy, z pozoru nielicujący z powagą sytuacji, prześmiewczy.

Typy (i typki) ludzkie w odpowiedzi na wybuch wojny:

preppers, czyli człowiek przygotowany na przetrwanie w trudnych warunkach – sprawdził ważność paszportów, zaopatrzył się w gotówkę, zeskanował najważniejsze dokumenty, przeczytał blog Navala (lub innego komandosa survivalowca) i skompletował własny plecak ewakuacyjny, ustalił z bliskimi plan działania w razie potrzeby ewakuacji, najlepiej w kilku wariantach. Śledzi wiadomości, ale poza tym zajmuje się normalnie swoimi sprawami jak dotychczas. W końcu jest przygotowany, w razie potrzeby ma już plan;

poświęcający się wolontariusz – rzuca wszystko i angażuje się na 200 proc. w pomoc uchodźcom wojennym lub walczącym na Ukrainie. Organizuje zbiórki potrzebnych produktów, szykuje pokoje i mieszkania, przyrządza setkami kanapki, kupuje koce, żywność i chemię gospodarczą albo kamizelki kuloodporne i materiały opatrunkowe, wsiada w samochód i jedzie na granicę, do punktu recepcyjnego, gdziekolwiek, gdzie potrzebna jest pomoc. Śledzi grupy pomocowe w mediach społecznościowych, wymienia wiadomości z wieloma osobami, rozmawia, dowiaduje się, wciąga do pomagania innych, jest na bieżąco z potrzebami. Zapomina o swoim życiu, zaniedbuje je, zostawia niejako na boku, ale dzięki swojej postawie czuje się potrzebny i rzeczywiście robi mnóstwo dobrego. Tacy ludzie tworzą obecnie nasz wielki ogólnonarodowy zryw pomocowy, który podziwia już cały świat. Osoba tak reagująca w obliczu stresu odzyskuje poczucie wpływu na rzeczywistość, kontroli, a tym samym zmniejsza swój lęk, w myśl zasady „działam, jestem w stanie coś konstruktywnego zrobić, więc się mniej boję”;

wolontariusz profesjonalny pomagacz – podtyp poprzedniego, jednak angażuje się w zakresie swego fachu. Tu mamy lekarzy, ratowników, pielęgniarki i psychologów, którzy spędzają długie godziny na granicy, na dworcach, w punktach recepcyjnych i innych miejscach przebywania uchodźców, jeżdżą z pomocą medyczną do bliższych i dalszych miast Ukrainy, organizują przewóz leków i sprzętu medycznego, przyjmują w swoich gabinetach pro bono pacjentów, którzy uciekli przed wojną. Osoby pomagające profesjonalnie mogą czuć się przymuszone własnymi wysokimi standardami, powinnościami i poczuciem obowiązku do angażowania się ponad swoje możliwości, zwykle nie umniejsza to jednak ich dużej satysfakcji, poczucia użyteczności i wpływu na rzeczywistość;

wolontariusz tłumacz – kolejny podtyp, szczególnie poszukiwany. Osoby z supermocą lingwistyczną angażują się nie na 200 proc., lecz na 300 proc. Są szalenie ważnym ogniwem, wszędzie będą witani z ogromną radością, a efekt ich pracy jest widoczny natychmiast, co sprawia, że z jednej strony mają duże poczucie sprawczości i radości z pomagania, a z drugiej są w równej mierze co medycy narażeni na pokusę nadmiernego eksploatowania siebie;

wolontariusz indywidualista – nadwrażliwiec działający samodzielnie, nie lubi tłumu lub boi się, że pomaganie w miejscu, gdzie jest mnóstwo potrzebujących, może go przerosnąć, nadwerężyć emocjonalnie, więc pomaga po swojemu, na małą skalę. Nie jest w stanie zachować spokoju, śledząc wszystkie potrzeby i działania, więc zwykle nawiązuje bezpośredni kontakt z jakąś organizacją czy grupą i niesie indywidualną pomoc dla konkretnej osoby, rodziny. Pomaga znaleźć tymczasowe miejsce dla znajomych znajomych, kompletuje ubrania i potrzebne rzeczy dla Tani, Oksany czy Sierhieja, szuka dla nich kursów językowych i pomysłów na pracę. Dzieli się swoją przestrzenią do życia, trochę jakby zyskał nową daleką rodzinę. Dzięki temu udziela celowanego, precyzyjnego wsparcia, dobranego do potrzeb i równocześnie nie czuje się zalany ogromem nieszczęścia i bezradności, co prawdopodobnie by odczuwał, angażując się w pomoc bardziej „hurtowo”. Może pojawiają mu się czasem myśli, że w porównaniu z innymi robi niewiele, ale bezpośredni kontakt z nową rodziną sprawia, że szybko je przegania – bo widzi, czuje, że robi coś dobrego;

człowiek „unikam myślenia o tym, co się dzieje” ma inną strategię – żyje i zachowuje się jak dotychczas, stara się nie myśleć o tym, co się dzieje u nas i na Wschodzie. Celowo nie włącza telewizji, ogranicza korzystanie z mediów społecznościowych. Może mieć poczucie, że wystarczająco dużo osób rzuciło się do pomagania, więc rozsądnie będzie, gdy ktoś będzie robić inne rzeczy, bo życie toczy się dalej, albo odczuwać potrzebę zachowywania sił na później, kiedy pierwszy zryw przeminie, a siły pomagających obecnie się wyczerpią. Może zakłada, że kryzys potrwa nie dni czy tygodnie, lecz lata. A może zna siebie i wie, że odizolowanie się mentalne od tego, co się dzieje, jest dla niego jedynym sposobem zachowania równowagi psychicznej? Postawa „rzucania wszystkiego” nie jest mu bliska, co niekoniecznie uchroni go przed wyrzutami sumienia z powodu tego wycofania, szczególnie jeśli wszyscy wokoło pomagają na 200 proc. Ale w ostatecznym rozrachunku zwycięży racjonalne poczucie, że potrzebni są też ludzie zajmujący się przyziemnymi, codziennymi sprawami, jak dawniej. (Obstawiam, że tego typu reakcja, w istocie mechanizm obronny, spowodowała opór mojego umysłu i zaskakującą indolencję twórczą, gdy przygotowywałam ten artykuł. Podświadomie chciałam izolować się od lęku, unikać zagłębiania się w ten trudny temat, by chronić swoją psychiczną stabilność przed zalewem lęku i przerażenia).

Na zakończenie chciałam podkreślić jedną, bardzo ważną rzecz: jeśli to, jak się teraz czujemy i jak się zachowujemy, nie rani nikogo (włączając w to nas samych), żaden z tych sposobów (czy innych, bo paleta możliwych reakcji jest ogromna) nie jest co do zasady zły czy dobry. To nasze mechanizmy obronne, chroniące nas przed totalną dezintegracją. Możemy skupić się na zadbaniu o siebie i swoją rodzinę, możemy angażować się wolontaryjnie na różne sposoby albo starać się za wszelką cenę żyć jak dotychczas, pod warunkiem, że robimy to z głową, w sposób dostosowany do własnych możliwości, temperamentu i ograniczeń, zachowując umiar, zdrowy rozsądek i świadomość zagrożeń powiązanych z danym modus operandi. W sytuacjach ekstremalnych dobrze jest móc się oprzeć na faktach, a fakty są takie:

  1. 24 lutego 2022 r. Rosja zaatakowała Ukrainę, od tego momentu za naszą wschodnią granicą toczy się wojna.
  2. Każdy z nas jest inny i czego innego potrzebuje w sytuacji stresu, by zachować równowagę psychiczną.
  3. Jeśli chcemy w jakikolwiek sposób pomagać innym, musimy w pierwszej kolejności zadbać o siebie. <

Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, psychiatra, psychoterapeuta, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów – tel. 660 672 133 (proszę o SMS, oddzwonię), e-mail: pelnomocnikzdrowia@oilwaw.org.pl

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum