27 lutego 2015

Los starego lekarza

Pośród wątpliwych sensacji wiru
Niech widz prawdziwej sensacji liźnie
Oto, co wyznał mi pewien chirurg
Już w posttotalitarnej ojczyźnie
W. Młynarski

Zadzwonił do mnie stary znajomy, emerytowany dyrektor dużego warszawskiego szpitala, lekarz chirurg.
– Słuchaj, Jurek. Mam problemy z kręgosłupem. Przy pochyleniu poczułem silny ból w okolicy lędźwiowej. Czy mogę przyjść do ciebie na rentgen kręgosłupa lędźwiowego? – Oczywiście – rzekłem. – Przyjdź.
Zdjęcia pokazały, że kręgosłup jest kompletną ruiną: zniesiona lordoza, zmiany zwyrodnieniowe, prawie całkowite zwężenie przestrzeni międzykręgowych (dysków) na wszystkich poziomach.
– Co ja mam robić? – pyta znajomy. – Od dwóch tygodni łykam voltaren i katuję wątrobę. Trochę mi to pomaga.
– Bóle kręgosłupa mają priorytet, pójdź przede wszystkim do ortopedy – rzekłem. – Może jakieś implanty? Ale na to trzeba mieć pieniądze…
Podejrzewam, że w Polsce około 30 proc. ludzi po pięćdziesiątce ma dolegliwości kręgosłupowe. Przeciętnego obywatela (lekarza również) nie stać na implanty, bowiem operacja prywatnie kosztuje około 30-40 tys. zł. Czas oczekiwania na łaskę NFZ wynosi 10-15 lat. Taka jest prawda.
Przed wojną, za czasów „strasznej” sanacji, lekarz był traktowany z należną estymą i leczony (w ramach ubezpieczenia) bez kolejki. Nie wyobrażam sobie, aby lekarz czekał pięć czy dziesięć lat na zabieg operacyjny. Tak samo lekarz od lekarza nie wziął grosza za świadczenie lekarskie. Dzisiaj jesteśmy świadkami upadku obyczajów. Zresztą niektórzy lekarze sami przyczyniają się do takiego stanu rzeczy. Jakie mogą być rozwiązania? Pierwsze – w myśl zasady Medice, cura te ipsum, drugie, pewniejsze – nagła śmierć we śnie.

Jerzy Borowicz

Archiwum