23 marca 2009

Bój się raka!

Za czyje pieniądze (i jakie?) organizować szkolenia dla lekarzy? Jeśli biorą się do tego firmy farmaceutyczne – to źle; jeśli zaś wykładowcy są opłacani z funduszy publicznych – też niedobrze. Wybuchają pretensje, że skoro nie ma za co kupić chorym leków, to niegodziwe jest sowite wynagradzanie prelegentów kształcących lekarzy rodzinnych. Sam już nie wiem, jak zadowolić społeczeństwo i kolegów dziennikarzy, którzy w ślad za kontrolą NIK wytknęli błędy przy realizacji Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych. W odróżnieniu od innych nie jestem wcale zaskoczony wynikami tego raportu. Bo już na etapie przygotowywania narodowego programu w 2005 r. wyrażałem – jak się teraz okazało – słuszne obawy: czy to sprawiedliwe, by kilkuosobowa rada z Centrum Onkologii miała sama rozdzielać fundusze i organizować ważne przetargi? Nikomu wtedy to nie przeszkadzało, a moje przypuszczenia, że lekarzom (chcącym przecież jak najlepiej,
bo akurat oni rozumieją fatalny stan polskiej onkologii) zabraknie prawniczego wyczucia, naraziły mnie tylko na ostrą replikę ze strony dyrekcji Centrum.
Awantura musiała kiedyś wybuchnąć, choć została potraktowana bardzo powierzchownie. Poszły w świat dwa komunikaty: wąska grupa onkologów sięgnęła po publiczne pieniądze w bardzo wysokich kwotach, a tymczasem system nadal nie gwarantuje profilaktyki ani wczesnego wykrywania raka. Nikt nie zdążył przeliczyć, ile naprawdę kosztowały krytykowane wykłady i czy byłyby rzeczywiście tańsze, gdyby powierzyć je firmie zewnętrznej. Jakoś nie widzę wielu chętnych, którzy tego typu szkolenia prowadziliby za darmo.
Jest jeszcze za wcześnie, by ocenić przydatność i sprawdzić, czy lekarze rodzinni rzeczywiście wykorzystują zdobytą wiedzę w praktyce i jak na tym korzystają pacjenci. Czy jeśli okaże się, że wykrywalność raka wzrosła i poprawiły się wyniki leczenia, dzisiejsi oponenci zdobędą się na słowa podziękowania i wybaczą wysokie apanaże? To będziemy jednak wiedzieć dopiero za kilka lat.
Niestety, władzom Polskiej Unii Onkologii nie tyle zabrakło gorliwości w walce z rakiem, ile po prostu wyczucia. Być może radość z wywalczenia po 15 latach narodowego programu w randze ustawy, dającego niewyczerpalne źródło pieniędzy, na tyle przesłoniło poczucie bezstronności, że nie zauważono oczywistego konfliktu interesów? Bo jest coś wyjątkowo nieprzejrzystego w procedurze przetargowej, kiedy konkurs wygrywają ci, którzy sami go organizują. Jak już wspomniałem, było to do przewidzenia już na etapie tworzenia programu (wszystko jasne: pracowali nad nim przecież ci, którzy mieli go później realizować). Zamiast zaglądać w kieszeń lekarzom, pozostaje tylko ubolewać, że po 4 latach jesteśmy w tym samym miejscu: Narodowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych zajmuje się jedynie wydawaniem pieniędzy, a zalążka lepszego systemu opieki onkologicznej wciąż brak.

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum