5 stycznia 2006

Róbmy swoje, ale dobrze

Ustawa o pomocy publicznej nie rozwiązuje problemu zadłużenia szpitali. W dodatku kolejny raz premiuje niegospodarność dyrektorów ZOZ-ów.

Minister zdrowia rzucił do boju ze szpitalnymi długami zbyt małe pieniądze, tj. 2,2 mld zł na pożyczki i 1,1 na umorzenia zobowiązań publicznoprawnych. Do oczekiwanego odkreślenia krechą epoki błędów i wypaczeń systemu finansowania opieki zdrowotnej zabraknie grubo ponad 65 proc. środków. A może więcej, ponieważ wniosku o pożyczkę nie złożyło 115 uprawnionych do tego ZOZ-ów. 760 mln zł leży więc gdzieś na boku i „nie pracuje”.
Jak zauważył Rudolf Borusiewicz, sekretarz generalny Związku Powiatów Polskich, ustawa wpisuje się w ciąg rozstrzygnięć prawnych, które są karą za gospodarność, przedsiębiorczość i zaradność szefów zakładów opieki zdrowotnej. Bo publiczne pieniądze dostaną ZOZ-y niegospodarne – z powodów systemowych (np. największe wielooddziałowe szpitale kliniczne, które nie odsyłają pacjentów dalej, bo nie mają dokąd), ale także niegospodarne ewidentnymi błędami dyrektorów. Dostaną je także zakłady, w których prowadzi się kreatywną księgowość: wykazują w bilansie zadłużenie, choć mogłyby go uniknąć.

Manipulacja zamiast ugody
Z punktu widzenia dyrektorów placówek służby zdrowia, ustawa jest kuriozum. Za co menedżer powinien być punktowany i chwalony? – pytał podczas publicznej dyskusji
o zadłużeniu szpitali Michał Mędraś, dyrektor Akademickiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. – Za to, że nie bierze pożyczki na płace. Osobę działającą wbrew temu kanonowi zarządzania napiętnuje każdy kontroler za nieudacznictwo.
Tymczasem ustawa o pomocy publicznej przymusza dyrektorów do zaciągania kredytów, aby płacić za zobowiązania wynikające z tzw. ustawy 203, uchwalonej w grudniu 2000 r.,
a dotyczącej podwyżek płac dla personelu medycznego, przyjętych z pobudek politycznych przez większość parlamentarzystów poprzedniej kadencji. Ustawa jest przede wszystkim krzywdząca dla dostawców leków, środków medycznych i wszystkich innych dóbr do zadłużonych jednostek służby zdrowia. Cywilnoprawni wierzyciele, na których opiera się funkcjonowanie ZOZ-ów, stoją na końcu kolejki oczekującej na spłatę długów przez szpitale.
– Mam 1200 takich wierzycieli, z czego 400 muszę objąć manipulacją, bo trudno to nazwać ugodą. Coś podpiszemy po to, żebym mógł otrzymać pieniądze na restrukturyzację i tytuł do wypłaty dla wierzycieli, bo tak przewidują procedury – stwierdził Michał Mędraś.
Można przytoczyć jeszcze inne argumenty przeciwko ustawie restrukturyzacyjnej. Nie służy podniesieniu efektywności działania, poprawie usług, ich zróżnicowaniu i uzyskaniu odpowiedniej wartości za te usługi. Jest to restrukturyzacja kosztowa, polegająca głównie na cięciu kosztów, często na oślep. Jak mocno można je okrawać? Wyjściem wydaje się „ucieczka do przodu”, czyli zwiększanie przychodów, aby pokryły koszty. Takiej strategii nie gwarantuje jednak obecny system kontraktowania usług.

Cudu nie będzie
– Nie ma cudotwórcy, który uzdrowi najbardziej zadłużone szpitale bez dodatkowych środków publicznych – uważa Bogdan Zacharski, doradca i pełnomocnik Zarządu Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Wyrobów Medycznych Polmed. – Musi je wyłożyć, niestety, budżet państwa. To politycy muszą na siebie wziąć taką odpowiedzialność, bo także oni ponoszą odpowiedzialność i za powstałą sytuację, i za połowiczność rozwiązań.
Ale co będzie dalej? Czy poświęcenie podatników nie pójdzie na marne, jak było ze spłatą długów szpitali w 1999 r.? Wtedy rząd wykupił od 4333 wierzycieli długi na łączną kwotę 223,4 mln zł. Wkrótce jednak góra zobowiązań znowu narosła.
– Ciągle mówimy, że w służbie zdrowia marnotrawi się pieniądze, a nie dodajemy, dlaczego rosną koszty. To problem ogólnoświatowy, związany z wydłużaniem życia. Leczenie chorego po 65. roku życia kosztuje 4 razy więcej, niż młodego pacjenta – zauważa Mieczysław Pasowicz, prezes Polskiego Stowarzyszenia Dyrektorów Szpitali.
W celu uniknięcia ponownego zadłużania się placówek – przedstawiciele wierzycieli zaproponowali we wrześniu 2005 r. dwa rozwiązania: zmianę formy prawnej SPZOZ, czyli znalezienie im właściciela oraz uznanie zasad obrotu gospodarczego w systemie publicznej opieki zdrowotnej.
Właścicieli dla SPZOZ daleko nie trzeba szukać; powinny nimi zostać organy założycielskie. Tyle że samorządy, a także Skarb Państwa bronią się przed wpisaniem do swoich ksiąg długów jednostek służby zdrowia, dla których są organami założycielskimi. Jak długo można jednak chować głowę
w piasek i uciekać przed realiami – wolnym rynkiem i obowiązującym prawem?
Przypisanie długu samorządowi nie oznacza wyroku śmierci. Przeciwnie, nowy właściciel szpitala będzie miał większe szanse rozwiązania problemu. Jest innym partnerem do rozmów z bankami i wierzycielami. To banki będą zabiegać
o dogodne dla wszystkich stron rozwiązanie problemu.
I już to robią (…).

Światło w tunelu
Ustawa restrukturyzacyjna nie jest jednak całkowicie chybiona. Daje oddech sporej grupie dłużników. Henryka Romanow, dyrektor Specjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego w Ciechanowie, liczy na to, że za dwa lata skorzysta
z umorzenia połowy kredytu zaciągniętego na pokrycie zobowiązań „ustawy 203”. Ciężką pracą dokonano głębokiej restrukturyzacji ciechanowskiego szpitala – zwiększyły się jego przychody i zyski. Za dwa lata ta jednostka będzie się bilansowała. Podobnych przykładów jest więcej. W 2004 r. liczba samodzielnych publicznych ZOZ-ów, które były dochodowe, przekroczyła po raz pierwszy od lat liczbę zakładów ze stratami. Łączny dług szpitali przestał narastać.
Aby mniejsze zakłady ruszyły z miejsca, potrzeba im często „małych” pieniędzy, wsparcia wiedzą, a także więcej partnerstwa samorządowców – zamiast podporządkowania
i wiernego słuchania zaleceń politycznych. Kto szuka, ten znajduje. Pomocą służą nie tylko globalne banki, ale także krajowe instytucje finansowe czy choćby firmy oferujące usługi outsourcingu. (…)

Piotr STEFANIAK

Przedruk z „Rynku Zdrowia” nr 6/2005

Archiwum