27 czerwca 2018

Ściągnąć cugle

PUNKT WIDZENIA

Paweł Walewski

Ostatni wysyp kontroli NIK w obszarze ochrony  zdrowia powinien dać naszemu ministerstwu powód do wielu przemyśleń. W ciągu półtora miesiąca Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła druzgocącą ocenę: map potrzeb zdrowotnych, poziomu badań genetycznych, jakości posiłków w szpitalach, ochrony przed zagrożeniami mikrobiologicznymi oraz poszanowania intymności i godności pacjentów w placówkach medycznych.

Sporo tego, ale zaskoczenia chyba nie ma, bo w publicznym sektorze służby zdrowia wciąż można znaleźć mnóstwo słabych punktów, wymagających naprawy, a na pewno choć większego zainteresowania ze strony władz resortu. Tymczasem władze chwalą się wyjazdami dentobusów w teren albo wystawieniem pierwszej e-recepty w Siedlcach, jakby tempo wprowadzanych reform miało wkrótce przekroczyć barierę dźwięku. A w Polsce w XXI w. nadal są szpitale, gdzie personel medyczny nie myje rąk i nie ma za co powołać zespołu ds. monitorowania zakażeń, brakuje od dawna ustawy regulującej wykonywanie testów genetycznych, pacjenci karmieni są gorzej niż więźniowie, skandaliczne warunki leczenia nie zapewniają zaś ochrony ich praw.

Niestety, nie słyszałem, aby po opublikowaniu któregokolwiek raportu Najwyższej Izby Kontroli, przedstawionego w maju i dotyczącego któregoś z wymienionych tematów, minister posypał głowę popiołem lub obiecał poprawę. Najwyraźniej kontrole NIK mają dla Ministerstwa Zdrowia taką samą wartość jak artykuły prasowe, bo akurat wszystkie problemy, jakie wzięła pod lupę, już dawno były w mediach opisane, może nawet niejeden raz. I co? Karawana jedzie dalej, a nic się nie zmienia.

Inna sprawa, czy liczba kontroli przekłada się na ich jakość? Czy ktokolwiek weźmie sobie takie wyniki do serca, jeśli okazuje się, że NIK – próbując np. udowodnić brak poszanowania intymności pacjentów w placówkach medycznych – wyciąga wnioski na podstawie sytuacji raptem w 12 szpitalach? Na gruncie statystycznym nie jest to miarodajne (województw jest 16, w nich są szpitale kliniczne i wojewódzkie, powiatowych – kilkaset). Może więc lepiej ściągnąć cugle i kolejną kontrolę przeprowadzić w szerszym zakresie, by w przyszłości nie narazić się na zarzut niemiarodajności i coś rzeczywiście dzięki rekomendacjom osiągnąć? Doświadczenie pokazuje, że reakcję resortu są w stanie wywołać tylko groźne pożary – protesty pacjentów lub krwiste reportaże w tabloidach. Metodyczna praca niestety idzie na marne. Jeśli więc ochrona zdrowia ma być najdokładniej przebadanym sektorem publicznym, niech kontrolerzy lepiej poznają jego specyfikę. Ich sądy będą wtedy wiarygodniejsze i być może zrobią większe wrażenie na urzędnikach Ministerstwa Zdrowia.<

Autor jest publicystą „Polityki”.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum