28 stycznia 2022

Zastrzyk wybawienia

Na polskiej wojnie z koronawirusem zyskali producenci maseczek, handlarze broni i pewien instruktor narciarstwa. Ale urósł też ruch antyszczepionkowy, na którego sile tracimy wszyscy, niezależnie od pandemii.

PAWEŁ WALEWSKI

12 kwietnia 1955 r. rozdzwoniły się dzwony kościołów w całej Ameryce. „Po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej poczuliśmy się zjednoczeni w walce o osiągnięcie jednego celu. Było nim zwycięstwo nad chorobą Heinego i Medina” – wspomina w książce „Wirusy, plagi i dzieje ludzkości” Michael Oldstone, amerykański immunolog ze Scripps Research Institute. Nie tylko Ameryka czekała na ten sukces. Groźna choroba, nazywana po łacinie poliomyelitis albo w skrócie polio, dawała się we znaki całemu światu. W wielu krajach w latach 50. była w pierwszej piątce wywołujących największą śmiertelność wśród dzieci. U tych, których nie zabiła porażeniami mięśni oddechowych, pozostawiała trwałe kalectwo.

Dziś szczepionki przeciwko COVID-19, a wcześniej choćby przeciw grypie, nie są już witane tak entuzjastycznie. Inną miarą mierzy się ich wartość, chyba też inne niż 70 lat temu są oczekiwania. Niemniej jednak najbardziej przerażająca wydaje się amnezja, która ogarnia coraz większą rzeszę Polaków, w sprawie tak podstawowej jak skutki chorób zakaźnych, na które od dawna można uodpornić swoje dzieci. Nie robią tego, owładnięci sprzeciwem wobec szczepień, nawet tych najbardziej podstawowych.

Już od kilku lat pediatrzy z narastającym przerażeniem obserwują niechęć rodziców do obowiązkowych szczepień dzieci, która odbije się za jakiś czas w całej populacji obniżoną odpornością. Zejdziemy poniżej progu bezpieczeństwa, więc wirusy odry, świnki, krztuśca, a nawet polio znów zaczną chyżej krążyć, a w większych skupiskach niezaszczepionych dzieci zagrażać lokalnymi epidemiami. Z raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH, który niedawno przedstawiono w mediach, wyłania się alarmujący obraz – wskaźnik wyszczepienia przeciw odrze spadł z 98 proc. w 2010 r. do 91 proc. w 2020 (a na Podlasiu, Podkarpaciu i w Lubelskiem sięga zaledwie 86–88 proc.), w przypadku krztuśca 10 lat temu średnia przekraczała 99 proc., teraz zmniejszyła się do 92 proc. (próg bezpieczeństwa wynosi około 94 proc.!). Jeśli chodzi o błonicę i tężec zanotowano spadek z 99 do 93 proc., a w przypadku polio z 99,9 proc. zaszczepionych dzieci w wieku dwóch lat zeszliśmy do około 93 proc. (i znów niechlubny rekord Podlasia – 88,7 proc.).

Rok 2020 r., na wynikach którego opiera się analiza Zakładu Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH, był wyjątkowy z uwagi na początek pandemii. Wtedy wiosną na pewien czas wstrzymano w Polsce realizację kalendarza szczepień. Ale przerwa nie trwała na tyle długo, by rodzice nie zdążyli do końca roku uzupełnić brakujących szczepień u dzieci. Raczej emocje związane z koronawirusem i lockdownem trwale ich do tego zniechęciły. A potem już bardzo silnie uaktywniły się ruchy antyszczepionkowe. Podważanie bezpieczeństwa preparatów mRNA przeciwko COVID-19 wzmocniło fobie związane z innymi szczepieniami. Tak nawarzone piwo przyjdzie nam kiedyś wypić wspólnie.

Wystarczy przypomnieć doświadczenia Brytyjczyków, którzy równie gremialnie odmówili przyjmowania szczepionek przeciwko odrze, na wieść o tym, że wywołują zapalenie jelit. Wkrótce musieli zmierzyć się z epidemią tej choroby i jej śmiertelnymi powikłaniami. Zestawiając ze sobą dane z lat 2019 i 2020 w Polsce, zobaczymy co prawda wpływ pandemicznej izolacji (częstość krztuśca zmalała o 55 proc., ospy wietrznej o 61 proc., odry o 92 proc., grypy też było mniej – o 35 proc.), ale zeszłorocznej jesieni, kiedy obostrzeń nie było, szpitalne oddziały zaczęły się zapełniać chorymi dziećmi. Niemal w tym samym tempie, w jakim media społecznościowe zapełniał od kilku miesięcy antyszczepionkowy hejt przyczyniający się do irracjonalnego postępowania rodziców.

Dlatego według ekspertów rok 2021 wcale nie wypadnie w statystyce lepiej niż kilka poprzednich. I raczej płonne są nadzieje na odwrócenie tendencji, która grozi przynajmniej w przypadku niektórych chorób zakaźnych przekroczeniem progu odporności populacyjnej. Epidemie wyrównawcze, takie jak ostatniej jesieni epidemia wirusa RSV, będą się więc zdarzać częściej i oby tylko nie nakładały się na pandemię COVID czy grypy, bo oddziały pediatryczne i chorób zakaźnych z trudem pomieszczą wszystkich pacjentów wymagających hospitalizacji.

Ale jeśli w Polsce nie można nikogo zmusić do zmiany nastawienia do szczepień, może wprowadzić przepis, że w razie zachorowania na chorobę, przeciwko której ktoś się nie zaszczepił, musi pokryć koszty jej leczenia? Takie oświadczenie gwarantowałoby, że za konsekwencje świadomej decyzji trzeba ponieść odpowiedzialność. Oczywiście, rozwiązanie nie jest idealne, bo np. niezaszczepione dziecko może zakazić kolegę z klasy (któremu z różnych powodów nie podano szczepionki w dzieciństwie) lub dziadków z osłabionym układem odporności i ujdzie mu to na sucho. Ale udałoby się przynajmniej wyegzekwować koszty leczenia od tych pacjentów, którzy na chorobę skazali się sami, a dziś za ich bezmyślność muszą płacić podatnicy.

Odkąd ryzyko śmierci dzieci z powodu ospy czy polio znikło z oczu, wymazane zostało także z pamięci, doprowadzając do sytuacji, w której ludzie zaczęli martwić się tym, co w rzeczywistości stanowi ułamek ryzyka, czyli działaniami niepożądanymi. Najczęściej wysuwanym w Polsce argumentem przeciw szczepieniom jest lęk przed skutkami ubocznymi szczepionek, co różni nas np. od Rosjan, którzy również się nie szczepią, ale z powodów religijnych lub z obaw przed nieznanym składem preparatów. Oto, jak różne mogą być motywy antyszczepionkowych społeczności. Podczas gdy polski Internet pełen jest zwierzeń matek opisujących rzekomo dramatyczne objawy zaobserwowane u swoich latorośli (delikatny rumień, ból, gorączka), które „właśnie wróciły od lekarza po otrzymaniu szczepionki”, na rosyjskich forach można przeczytać najczęściej takie deklaracje: „Moje ciało jest zaprojektowane przez Boga, aby samo się leczyło, samo regulowało i żaden człowiek nie zrobi tego lepiej niż Bóg”.

Czy nauka traci grunt na rzecz pseudonauki, ponieważ ta druga oferuje większą pociechę? Do tej pory ruchy antyszczepionkowe mogły wspierać się opiniami nierozpoznawalnych postaci, zaliczanych do outsiderów środowiska medycznego. Status gwiazd nadał im Internet oraz bezmyślnie powtarzające ich teorie niektóre media, próbujące wszczynać debatę tam, gdzie w ogóle jej być nie powinno. Gdy zapytać rodziców skupionych wokół Stowarzyszenia „Stop NOP” o motywy odrzucenia szczepień, nie powiedzą, że kontestują istotę takiej profilaktyki (stąd pełna nazwa organizacji brzmi niewinnie: Stowarzyszenie Wiedzy o Szczepieniach, a skrót NOP oznacza „niepożądane odczyny poszczepienne”). Sprzeciw dotyczy więc raczej konkretnych substancji zawartych w szczepionkach, które ich zdaniem mogą mieć niepożądane skutki. Szczepienia przeciw wspomnianemu krztuścowi powiązano z przypadkami zapalenia mózgu, przeciwko odrze, śwince i różyczce – z autyzmem, a przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B – ze stwardnieniem rozsianym. Żadnego z tych doniesień nie potwierdzono, a niewielu jest ekspertów, którzy mają jeszcze siły i chęć dawać odpór bredniom. Pamiętam wykład prof. Heinza Schmitta, kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych Dzieci z Centrum Profilaktyki w Moguncji, który wyśmiewał lęk przed szczepionkami skojarzonymi (front przeciwników straszył, że nagromadzenie w nich antygenów prowadzi do zaburzeń rozwoju mowy u dziecka): – Byłem jednym z pierwszych ojców, którzy zaszczepili swoje dzieci sześcioskładnikową szczepionką – mówił w Warszawie prof. Schmitt. – I moja córka zaczęła mówić! Choć przyznam się wam, że po niemiecku…

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum