10 grudnia 2021

Misja: granica

Paweł Walewski

„Medycy na granicy” spędzili na Podlasiu ponad miesiąc. Udzielali uchodźcom pomocy medycznej, spierali się ze strażnikami, reperowali swoje auta niszczone przez wandali. Ot, żywot polskiego lekarza na dyżurze. Ale nie tylko…

Lekarze, którzy zdecydowali się nieść pomoc w podlaskiej strefie granicznej, pracowali w ekstremalnie  trudnych warunkach. Wprowadzone przez rząd prawo uniemożliwiało im przedostanie się na obszar objęty stanem wyjątkowym. Nasze władze nie życzyły tam sobie nie tylko dziennikarzy i postronnych obserwatorów, ale również służb medycznych, jakby nie rozumiały ich funkcji oraz etycznych powinności, którym nie należało się sprzeniewierzać.

Spędziłem półtora miesiąca na granicy i wiem, że wszystkie zasady, które poznałem w swojej pracy zawodowej, nijak się mają do tamtejszej rzeczywistości – powiedział w jednym z wywiadów główny koordynator akcji Jakub Sieczko, anestezjolog i specjalista intensywnej terapii, po powrocie do Warszawy z przygranicznej puszczy.

Mimo braku zgody ministra spraw wewnętrznych i administracji na pojawienie się lekarzy w strefie stanu wyjątkowego, poczuli imperatyw, że powinni tam być. Nietrudno zrozumieć determinację ludzi, którzy zgodnie ze swoim wykształceniem chcieli pomagać i spieszyć na ratunek, choć mówiono im, że ich doświadczenie jest niepotrzebne, bo dobrze zastąpią ich strażnicy, a w razie potrzeby lokalne zespoły ratownictwa medycznego (wyłącznie po otrzymaniu stosownej, każdorazowej zgody). Widzieliśmy na nagraniach, jak dowódcy żołnierzy i policjantów rozumieją tę pomoc udzielaną uchodźcom, przepychanym przez kolczaste zasieki w obie strony – to były jednak inne umiejętności, inna wrażliwość, zupełnie inny sprzęt.

W obliczu kryzysu humanitarnego (a z tym przecież mamy do czynienia na granicy z Białorusią, skoro w zimnych lasach doszło do zgonów) odrzucenie oferty pomocy ze strony medyków jest karygodne. Podobnie jak opresje, których doświadczyli na miejscu: przebite opony samochodów, wytłuczone szyby. Akcja, w której uczestniczyło około 40 lekarzy, ratowników i pielęgniarek, miała z góry ustalony czas trwania, ale zakończono ją nieco ponad dzień przed planowaną datą z poczuciem, że nie należy w tej sytuacji narażać swojego bezpieczeństwa. To władze publiczne powinny je zapewnić, nie mówiąc o tym, że do ich zadań należało stworzenie takich warunków wzdłuż granicy, by uchodźcy nie musieli cierpieć ponad miarę, a nawet umierać z wycieńczenia i wychłodzenia, w tak makabrycznych warunkach.

Ale władze z tej powinności od początku nie zamierzały się wywiązać, prezentując opinii publicznej karykaturalny obraz uchodźcy – zoofila i terrorysty, po czym uznały, że podsycanie jak najgorszego nastawienia Polaków do ludzi pragnących uciec z Białorusi tylko pomoże scalić elektorat. I się nie pomyliły, gdyż badania sondażowe postaw wobec konfliktu granicznego okazały się dla rządu bardzo korzystne (mimo że został oskarżony o łamanie prawa międzynarodowego, stosowanie tzw. push-backów i przerzucanie ludzi, w tym dzieci, do lasu na stronę białoruską bez możliwości składania wniosków o azyl). Można powiedzieć, że kolejny raz lekarze dali lepszy przykład poszanowania prawa, bo pomoc medyczna należy się każdemu w stanie zagrożenia zdrowia i życia, niezależnie od pochodzenia oraz statusu prawnego, nie tylko w zgodzie z etyką.

„Dla wielu z nas akcja była jednym z ważniejszych doświadczeń zawodowych. Uważamy, że dobrze wykonaliśmy to zadanie i czujemy dumę, że mogliśmy oddać tej sprawie naszą energię i doświadczenie” – napisali przedstawiciele grupy w mediach społecznościowych. Choć z formalnego punktu widzenia ich misja się zakończyła, przekazali swój dyżur doświadczonemu Polskiemu Centrum Pomocy Międzynarodowej, organizacji, która niosła już medyczną pomoc humanitarną w rejonach świata objętych kryzysami (m.in. w Libanie i Nepalu).

Kto mógł się spodziewać, że niemal w środku Europy w 2021 r. rozgrywać się będą sceny przypominające wędrówkę ludów, a młodzi lekarze, których nie uczy się już przecież pracy na froncie, będą pod osłoną nocy mierzyć się ze stanami zagrożenia życia w polowych warunkach? Wyprowadzanie z hipotermii, głodu, odmrożeń, zatruć, stopy okopowe – nawet w medycynie ratunkowej inaczej rozkłada się dziś akcenty, tymczasem za sprawą politycznych decyzji medycy zostali zmuszeni przekwalifikować się w lekarzy z wojskowych lazaretów. Ktoś powie, że to prawdziwa szkoła życia i zawodu. Ale ze względu na poczucie bezsilności, na którą najczęściej się skarżyli, taka lekcja pozostanie ich najboleśniejszym doświadczeniem.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum