12 listopada 2004

Sagi rodzinne: Orłowscy

Długa droga do Polski – cz. I

Podróż do Polski prof. Witold Orłowski rozpoczyna we wrześniu 1919 roku. Staje na polskiej ziemi, po raz pierwszy w życiu, 1 lipca 1920 roku. Spóźniony o blisko rok, jedzie objąć katedrę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ma 46 lat i przed sobą drugą połowę życia – wśród swoich i dla swoich, jak napisze po latach.

Witold i jego bracia
Jest rok 1882. Franciszek Orłowski herbu Lubicz porzuca dobrą posadę zarządcy majątku w guberni mińskiej, żeby przenieść się z żoną i czwórką dzieci do Wilna. Chłopcy muszą pójść do gimnazjum. Szlachectwo Franciszka datuje się od XIII wieku, ale jest Polakiem, w dodatku bez majątku i bez dyplomu. Z trudnością znajduje nieetatową pracę źle płatnego pisarza-kancelisty w sądzie. Dorabia, przepisując dokumenty adwokatom. W zamian za mieszkanie zarządza kilkoma drewnianymi, parterowymi domkami na przedmieściu Wilna. Wodę trzeba tam nosić ze studni, do prymitywnej ubikacji biegać na podwórze. Rodzina żyje bardzo skromnie. We wspomnieniach opublikowanych w 1965 roku w „Archiwum Historii Medycyny” prof. Witold Orłowski, syn Franciszka, pisze, że nie było ich stać ani na biały chleb, ani na bułki. Ale wieczorami, przy świetle lampy naftowej, jak w pozytywistycznej opowieści, trzej gimnazjaliści czytają w oryginale „Anabasis” Ksenofonta i Homerowską „Iliadę” i „Odyseję”, wkuwają łacińską i grecką gramatykę. Uczą się też niemieckiego i francuskiego. Angielskiego prof. Orłowski zacznie się uczyć w 86. roku życia. „Wobec słabego przygotowania nauka w niższych klasach szła mi z niektórych przedmiotów opornie, zwłaszcza z arytmetyki” – przyznaje. – „Rokrocznie grożono mi zostawieniem w klasie na drugi rok. Dopiero w drugim półroczu czwartej klasy nagle nastąpił zwrot w moich postępach z matematyki. Algebra, geometria i trygonometria stały się moimi ulubionymi przedmiotami na równi z językami. Od piątej klasy aż do końca nauki w gimnazjum stale byłem pierwszym uczniem”.
W szóstej klasie rada pedagogiczna zleca Witoldowi Orłowskiemu przygotowanie wykładu na temat „siewierozapadnawo kraja”. Rosja uznawała wówczas wschodnie tereny Rzeczypospolitej Polskiej za rdzennie rosyjskie, ustalając ich podział na kraj północno-zachodni, południowo-zachodni i Litwę. Polakom mieszkającym na tych terenach nie było wolno rozmawiać po polsku. Za posiadania polskich książek uczniom rosyjskiego gimnazjum groziło wyrzucenie ze szkoły z „wilczym biletem”. Taki bilet otrzymał uczeń, który odmówił oddania notesu z nazwiskami kolegów Polaków i wykazem polskich książek wypożyczonych przez nich z nielegalnej biblioteczki.
W 1891 roku trzej bracia Orłowscy kończą gimnazjum ze złotymi medalami. Wszyscy chcą studiować medycynę.

Komu stypendium?
Podania składają i do Wojennej Akademii Medycznej w Petersburgu, i do Uniwersytetu Moskiewskiego. Przyjęci do obydwu uczelni, wybierają Akademię. Liczą na stypendia, przyznawane tam od 3. roku studiów. „Studenci Akademii w moich czasach studenckich niewiele mieli wspólnego z wojskowością” – wspomina prof. Orłowski. – „Obowiązywały nas tylko mundur wojskowy i salutowanie generałom. Salutowania jednak unikaliśmy, zawczasu przechodząc na drugą stronę ulicy”.
Przez pierwsze dwa lata żyją za pieniądze uzyskane z korepetycji w czasach gimnazjalnych, skrupulatnie przechowane przez ojca. Potem mają być stypendia. „Rachuby nasze spaliły na panewce. Gdy przeszliśmy na trzeci kurs, ukazało się zarządzenie ograniczające liczbę stypendiów dla Polaków do 3, a Polaków na trzecim kursie było 15. Jednocześnie zarządzenie znosiło stypendia dla Polaków zupełnie z następnym rokiem akademickim”. Stypendium otrzymuje tylko Mieczysław. Ale za każdy rok będzie musiał po studiach odsłużyć w wojsku 1,5 roku. Pozostali pocieszają się, że ich to ominie. Z początku los najwyraźniej im sprzyja. Co roku są zwalniani z opłat czesnego, od czasu do czasu otrzymują zasiłki z Towarzystwa Pomocy Studentom i wsparcie od wiekowego mecenasa – Rosjanina. Jednak marne odżywianie odbija się na zdrowiu Zenona, najstarszego z braci, który zapada na gruźlicę. Będzie z nią walczył do końca życia.
Sytuacja materialna braci radykalnie się poprawia, gdy Witold przyjmuje od polskiego wykładowcy Akademii, doc. Konrada Wagnera, propozycję wakacyjnej pracy w Kaukaskich Wodach Mineralnych w Essentukach. Przepracuje tam 8 kolejnych wakacji. Zarobki te umożliwią mu dalszą naukę, pomaganie braciom, a także opłacenie studiów w szkole dentystycznej młodszej siostry Marii.
Witold i Mieczysław otrzymują dyplomy Akademii z odznaczeniami w 1896 roku, Zenon rok później. Witold bije kolegów z roku na głowę, uzyskując oceny celujące ze wszystkich przedmiotów. Zgodnie z tradycją Akademii jego nazwisko powinno zostać umieszczone na tablicy pamiątkowej. „Uznano jednak za niepożądane, by na niej figurował wychowanek nie-Rosjanin. Poradzono sobie w ten sposób, że prof. Woroncow obniżył moją notę z epizootologii z 5 na 3”.

Długi wolontariat
Na Akademii co roku wyłaniano w drodze konkursu trzech spośród najlepszych absolwentów. W ciągu 3 lat pracy na uczelni mieli uzyskać stopień doktora medycyny i wykazać się poważnymi osiągnięciami naukowymi. Najzdolniejszego wysyłano na 2-letnie studia zagraniczne, zapewniając mu stypendium. Po powrocie musiał zdobyć habilitację i prawo wykładania w Akademii. Porażka groziła wcieleniem do wojska.
Witold Orłowski do konkursu nie stanął. „Byłem przekonany, że nie pozostawią mnie w Akademii nawet wtedy, gdy moje opracowanie tematu będzie uznane za najlepsze” – tłumaczy. W następnym roku okazało się, że miał rację. Polaka, który wygrał konkurs, natychmiast zastąpiono Rosjaninem.
Dzięki zarobkom podczas wakacyjnej pracy w Essentukach Witold Orłowski może pozostać na Akademii jako wolontariusz. Wybiera klinikę chorób wewnętrznych. Będzie tam pracował aż do 1907 roku. W 120-osobowej klinice są tylko 2 etaty lekarskie. Praca opiera się na wolontariuszach. Jest ich ponad 20: Polacy, Bułgarzy, Serbowie, również Żydzi, których inne zakłady Akademii nie przyjmują. Lekarze nie tylko prowadzą chorych, ale wykonują też rutynowe badania laboratoryjne i przyjmują w ambulatorium. Witold Orłowski spędza w klinice całe dnie, a niekiedy i noce. Leczy, pracuje naukowo, przygotowuje doktorat. Otrzymuje go w 1900 roku. Swoje prace publikuje po rosyjsku w czasopiśmie „Wracz”, po polsku w „Przeglądzie Lekarskim”, niektóre w czasopismach niemieckich i francuskich. Ma ich w dorobku 15, gdy życzliwy szef nakłania go, by złożył podanie o dopuszczenie do habilitacji. Orłowski obawia się kolejnego odrzucenia ze względu na narodowość. Wie, że nawet rekomendacje bywają dwuznaczne. Tak jak ta, którą w dobrej wierze wygłosił profesor Akademii Albicki: „Orłowski jest Polakiem, ale znam go jako bardzo porządnego człowieka”. Jednak do egzaminów zostaje dopuszczony. W 1903 roku ma już habilitację, ale jego sytuacja w klinice się nie zmienia, nadal jest wolontariuszem. Konferencja profesorów przyznaje mu w drodze wyjątku, jednorazowo, 75 rubli w uznaniu za dobrą pracę. Po ponad 6 latach pracy w klinice rozpoczyna prywatną praktykę – w Essentukach i w Petersburgu. Musi zadbać o utrzymanie rodziny. Od 1902 roku jest żonaty z Aliną z domu Trzeciakowską, pochodzącą z ziemiańskiej rodziny z Podola. Właśnie przyszło na świat ich pierwsze dziecko, córka Alina.
Wkrótce prof. Antoni Gluziński z Uniwersytetu Lwowskiego proponuje mu kandydowanie do objęcia katedry farmakologii, a z Uniwersytetu Jagiellońskiego przychodzi wiadomość, że rozpatrywano jego kandydaturę przy obsadzaniu katedry chorób wewnętrznych UJ. „Pisma prof. Gluzińskiego oraz prof. Piltza otwierały przede mną nowe możliwości” – zauważa. Zaczyna być znany w Polsce również jako założyciel koła lekarzy Polaków w Petersburgu, które w 1906 roku liczyło 139 członków.

Z wolontariatu na katedrę
W 1907 roku wygrywa konkurs na stanowisko profesora katedry ogólnej diagnostyki lekarskiej w Uniwersytecie Kazańskim. Do konkursu stanęło 12 lekarzy. Był najlepszy, ale trafił na właściwy moment i to przesądziło. Po latach usłyszy od profesora higieny Kapustina, wicemarszałka Dumy, że katedrę zawdzięcza prądom liberalnym 1906 roku. Rok później już by się to nie zdarzyło.
W dawnym mieście chanów tatarskich prof. Orłowski spędza 11 lat. Na początku jest przerażony warunkami pracy, omal nie rezygnuje. „Liczba łóżek wynosiła 30, pracownia była prymitywna i mieściła się kątem w moim bardzo skromnym gabinecie. Sala wykładowa mogła pomieścić zaledwie 30 słuchaczy. Kończąc jeden z wykładów przy szczelnie nabitej studentami sali i prowadzącym do niej korytarzu, ledwie nie zemdlałem” – wspomina. Urządza pracownie i dużą salę wykładową w nieczynnym akademiku, ale dalsze plany przerywa wybuch I wojny światowej. W 1913 roku otrzymuje wreszcie nominację na profesora zwyczajnego. Wniosek w tej sprawie przeleżał ponad rok, zanim, po interwencjach, niechętny Polakom kurator przekazał go ministerstwu.
Profesor bierze czynny udział w pracach Towarzystwa Naukowego Lekarskiego, uniwersytetu ludowego, przede wszystkim zaś w akcji przeciwgruźliczej, uwieńczonej budową sanatorium w pobliżu Kazania. Uczestniczy też w życiu społeczności polskiej. Jedyną instytucją jednoczącą przez wiele lat Polaków w Rosji był Kościół katolicki i parafialne towarzystwa dobroczynności. Po wybuchu I wojny towarzystwo organizuje szeroko zakrojoną pomoc dla polskich jeńców i rzeszy napływających do Kazania Polaków. W zaprzątniętej wojną Rosji Polacy mogą się poczuć swobodniej. Prof. Orłowski przystępuje do tworzenia polskiego szkolnictwa: trzech szkół powszechnych, 8-klasowego gimnazjum, a także licznych kursów. Nauka odbywa się już oczywiście w języku polskim. „Wobec dużego analfabetyzmu wśród uciekinierów zorganizowałem dla nich osobne kursy. Niestety, wszelkie moje starania, by skłonić analfabetów do nauki, spaliły na panewce, gdyż z tych kursów skorzystało zaledwie kilka osób” – stwierdza. Nie lepiej było z utrzymywaniem higieny. „Nie udało się skłonić uciekinierów do korzystania z rosyjskich bań, pomimo że wystarałem się o bezpłatne ich udostępnienie. Motywem niechęci było nieprzyzwyczajenie się do wody wśród ludności polskiej wschodnich połaci byłego Królestwa. Osiągnąłem jedynie to, że dziatwa zaczęła przychodzić do szkół umyta”.

Rewolucja
W październiku 1917 roku władza w Kazaniu przechodzi w ręce rad. „Jak grzyby po deszczu zaczęły wyłaniać się wśród Polaków różne stronnictwa polityczne. Ich liczba szybko doszła do 12” – notuje profesor. „To rozdrobnienie, bądź co bądź szczupłej społeczności, uważałem za szkodliwe”. W tej sytuacji zgłasza pomysł powołania do życia rady organizacji polskich i zostaje wybrany na jej przewodniczącego. Jest już wtedy dyrektorem Szpitala Gubernialnego ziemstwa kazańskiego. Wychodząc naprzeciw nowym czasom, tworzy radę szpitalną, co za chwilę okaże się bardzo rozsądnym posunięciem. Rewolucja wstrząsa również szpitalami. „W klinikach uniwersyteckich nastąpiło zupełne rozprzężenie. Rządy objęli pracownicy fizyczni, odsuwając od nich profesorów kierowników klinik i personel lekarski. Nawet przyjęcia i wypisywania chorych przeszły do rąk portiera”. Jednak prof. Orłowski zachowuje zimną krew i udaje mu się obronić szpital przed zakusami samego komisarza ochrony zdrowia. O mały włos uznano by go za przeciwnika władzy ludowej, co groziło rozstrzelaniem, ale bolszewicy zostali wyparci z Kazania. „Zmiana władz przeszła dla szpitala bez wstrząsów, których niezawodnie doznałby, gdybym go razem z kasą oddał. Najjaskrawiej tego dowodzi pusta kasa komisariatu ochrony zdrowia po wycofaniu się władz radzieckich z Kazania” – pisze. Cdn. Ü

Ewa DOBROWOLSKA

Archiwum