30 maja 2023

„Bistro” prawo

Zaczynamy od trudnego określenia: „inicjatywa ustawodawcza”. Chodzi o to, kto tak naprawdę może formalnie „wrzucać” projekty ustaw. To temat najwyższej wagi i dlatego rozważania zaczynamy od konstytucji. Zgodnie z nią, ustawę mają prawo złożyć do procedowania: prezydent, Senat jako organ władzy ustawodawczej, rząd, posłowie (co najmniej 15) oraz ci, którzy w wyniku obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej zebrali pod projektem 100 tys. podpisów.

tekst PAWEŁ KOWAL, ekspert think-tanku Medyczna Racja Stanu

W inicjatywie ustawodawczej nieważne, kto „wymyśla” i pisze projekt nowego prawa, bo w praktyce może to być grupa ekspertów, znawców z danej dziedziny, lecz kto jest uprawniony do poddania projektu ustawy procedurom i podjęcia starań, by stał się prawem.

W polskiej praktyce ustawodawczej najczęściej stosowane są dwa rozwiązania: projekt rządowy lub poselski. Lepiej byłoby głosować tylko nad projektem poselskim. Zacząć od opracowania założeń ustawy i opisu oczekiwanych zmian. Założenia należy przedyskutować, porównać z istniejącymi przepisami i regulacjami obowiązującymi w innych krajach. Potem powinno następować formalne złożenie projektu przez odpowiednią agendę rządu. Przykładowo, jeśli nowa ustawa dotyczy kwestii medycznych, to przez ministra zdrowia. Kolejny etap stanowią uzgodnienia między ministerstwami i konsultacje publiczne. Wnioski z tych wszystkich procedur powinny być podstawą przyjęcia projektu ustawy przez Radę Ministrów. I to jest właśnie moment, kiedy rząd może skorzystać ze swojej inicjatywy ustawodawczej. Następnie w Sejmie powinny toczyć się prace w komisji i na sali plenarnej według schematu: trzy czytania i głosowanie. Potem ustawa kierowana jest do Senatu. Jeśli zostanie odrzucona, wraca do Sejmu i w przypadku przyjęcia przez Sejm zostaje przekazana do podpisu przez prezydenta. Średni czas pracy nad ustawą od ogłoszenia projektu do podpisu prezydenta wyniósł w pierwszym roku sprawowania rządów przez PiS 87 dni, ostatnio już 217 dni. Zależy od tego, jak długo prezydent przetrzyma projekt przed podpisem.

Mało które z rosyjskich słów zrobiło taką karierę na Zachodzie jak słowo „bistro”. Podobno żołnierze napoleońscy, przyzwyczajeni do czekania na dania we francuskich tawernach i restauracjach, przekonali się w Rosji, że jedzenie może być podawane „bistro”, czyli szybko. Podobnie jest z ustawami. W teorii poselski projekt powinien dotyczyć kwestii mniej ważnych, nie systemowych, nie takich, które wymagają wielu analiz i uzgodnień. Skoro jednak rząd ma większość w Sejmie, dlaczego nie ułatwić sobie życia? Jeśli 15 posłów złoży projekt ustawy, który „napiszą im w rządzie”, władza nie musi stosować się do procedur obowiązujących przy projekcie rządowym, wyliczać kosztów proponowanej zmiany, tłumaczyć się ze szczegółowych rozwiązań. Projekt „wrzucany” jest do Sejmu: trzy czytania, głosowanie i gotowe. W ostatnich latach ustawy „bistro” są normą. Nawet trzy czytania w Sejmie stały się fikcją. Samo słowo „czytanie” jest tu często nie na miejscu, bo czas przeznaczony na czytanie projektów był w ostatnich latach krótszy niż potrzebny na literalne przeczytanie przyjmowanego tekstu. Rekord padł w przypadku jednej z ustaw sądowych, która jako projekt „bistro” była w Sejmie około trzech godzin.

Tak oto konstytucyjna możliwość, by także posłowie składali projekty ustaw, stała się drogą na skróty dla władzy. Dawne procedury, długie, ale leżące w interesie obywateli, zostały zastąpione pstryknięciem palcami przez lidera i okrzykiem „bistro!”. Najlepiej bez czytania.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum