19 lutego 2012

Plasterki na wrzody

Paweł Walewski

Kto zawinił: marszałek Ewa Kopacz, która zaprojektowała nieprzemyślane zmiany, parlamentarzyści, którzy bezrefleksyjnie stanęli za nimi murem, czy może środowiska zawodowe, które solidarnie postanowiły udowodnić, że system ochrony zdrowia ma służyć zwłaszcza temu, by się im pracowało wygodnie i bez ponoszenia odpowiedzialności? Długo można się zastanawiać nad wskazaniem winnych zamieszania, jakie zafundowano nam w związku z ustawą refundacyjną. Wszystko zaczyna się od pomysłu i jego realizacji, więc Ministerstwo Zdrowia nie powinno, przynajmniej podczas postu, wzdragać się przed posypaniem głowy popiołem. Aliści reakcje działaczy związkowych i samorządowych, zamiast uspokajać zdezorientowanych pacjentów, często dolewały oliwy do ognia. Swoje trzy grosze dołożyły tradycyjnie media, dla których recepty stały się najważniejszym tematem na przełomie roku (obliczono, że między 27 grudnia 2011 a 16 stycznia 2012 poświęcono im w prasie 1157 tekstów!) i – jak łatwo się do-myślić – nie były to artykuły, które nie prowokowałyby paniki pacjentów.
Cała ta rewolucja wyraźnie pokazuje, że niewiele nauczono się na poprzednich doświadczeniach. A szkoda. Może na fali zmian w programach kształcenia lekarzy, w związku z jeszcze jedną reformą ze słynnego pakietu, dotyczącą skrócenia studiów i likwidacji stażu, warto gruntownie przebudować zajęcia z zakresu historii medycyny. Po co zamęczać słuchaczy opowieściami o dziadku Hipokratesie i leczeniu pijawkami (swoją drogą wątpię, czy warto tę metodę nawet w teorii poznawać, skoro pijawki nie zadbały zawczasu o udokumentowane wskazania rejestracyjne)? Bardziej przydatne dla przyszłych pokoleń byłyby na polskich uczelniach medycznych lekcje, jak ustrzec się błędów w reformach systemu ochrony zdrowia. Ku przestrodze, gdyż nauczka, jaką otrzymujemy w tym roku, dowodzi, że odkąd zmieniamy służbę zdrowia, wciąż natrafiamy na miny. Pośpiech, niechlujność, brak wizji – oto grzechy główne, które od 1999 r., czyli od wprowadzenia ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, towarzyszą kolejnym reformom. Konfrontacja teorii z praktyką za każdym razem wypadała fatalnie: gdy pojawiły się kasy chorych, a później zastąpił je z hukiem scentralizowany NFZ, gdy z bólem urodziła się ustawa koszykowa albo gdy zmieniano listy refundacyjne. Można tę wyliczankę ciągnąć długo, co prowadzi do smutnego wniosku, że nie potrafimy z najnowszej historii wyciągać żadnych wniosków. Nie wątpię, że seminarium z zakresu tworzenia prawa na studiach medycznych byłoby dla studentów katorgą ponad ludzką miarę, ale może wreszcie udałoby się w przyszłości wprowadzić w życie choć jedną ustawę, z której wszyscy byliby zadowoleni, i w której nie namieszałby żaden biurokrata.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum