16 września 2003

Od Redaktora Naczelnego

Po raz kolejny – trudno już określić, po raz który i właściwie nie wiadomo, czy warto – czynione są przymiarki do reformy ochrony zdrowia lub jak kto woli -reformy reformy, a właściwie – reformy reformy reformy…
Tym razem wzięło się za nią ciało już chyba najmocniejsze w strukturach naszego rządu, bo zespół pod kierownictwem specministra – wicepremiera Jerzego Hausnera. „Puls Biznesu” (sierpień 2003 r.) relacjonując założenia i ekspertyzy czynione na potrzeby tego projektu informuje, iż kuracja wstrząsem się opłaci, i że jest nawet oficer łącznikowy między ekspertami a resortem… (Ostatnio, w tym samym resorcie, opracowany został projekt dotyczący funkcjonowania samorządów zawodowych zawodów zaufania publicznego, ubezwłasnowolniający właściwie te samorządy). We wspomnianym numerze „Pulsu Biznesu” czytamy, że liczba zmieniających się koncepcji uzdrowienia służby zdrowia w Polsce ustępuje tylko …liczbie ministrów zdrowia. Zjawiskiem niezmiennym pozostaje bardzo dobre samopoczucie twórców kolejnych reform”. To nie wszystko. Byli ministrowie przekonani, iż polityka szkodzi zdrowiu, byli i tacy, którzy twierdzili, że zdrowie jest wartością polityczną…

„Ochrona zdrowia” jest w stanie permanentnej reformy, nowelizacji, przymiarek do restrukturyzacji i sekurytyzacji. Tak na marginesie: termin „ochrona zdrowia” swego czasu zastąpił „służbę zdrowia”. Miało to chyba podnieść rangę tej sfery naszego życia i samopoczucie jej podopiecznych i pracowników. Powiedzmy jednak odważnie – należy wrócić do prozaicznego terminu „służba zdrowia”. Najgorsze, że nie da się postąpić, jak wydawałoby się, najrozsądniej i na jakiś czas zawiesić działanie tej sfery. Powiedzieć – drodzy państwo, spotkajmy się za rok, za dwa…

W tym całym galimatiasie jest może jakieś wytłumaczenie – może w którejś z kolejnych reformatorskich zdrowotnych ustaw ktoś zapomniał dodać jakieś słowa lub może jakieś pominął? Może winien jest legislator?

Ewa Gwiazdowicz

Archiwum