15 grudnia 2013

Jakości nie będzie

Elżbieta Cichocka

Co zabiło Gustava B.” to nie kryminał, lecz reportaż szwedzkiego dziennikarza*. Tytułowy bohater ostatnie 113 dni swojego życia spędził w szpitalu. Po udanej operacji nowotworu każdy następny dzień stwarzał kolejne problemy zdrowotne, w dużym stopniu wywołane działaniami medycznymi. Każdą dolegliwością zajmował się inny specjalista. W proces leczenia jednego pacjenta włączonych było 82 lekarzy, chociaż większość nie widziała go na oczy i udzielała porady telefonicznie albo widziała go tylko incydentalnie. W ostatnim tygodniu życia Gustava B. ordynator zapewniał jego żonę, że wszystko idzie w dobrym kierunku i niebawem zacznie się rehabilitacja. W tym samym czasie inny lekarz zlecił odstawienie żywienia dojelitowego, bo pacjent był już skrajnie wyniszczony i w stanie terminalnym. Żona jest przekonana, że jej mąż żyłby nadal, gdyby chociaż jeden lekarz widział w nim swojego pacjenta.
Polecam tę lekturę każdemu zwolennikowi urynkowienia opieki zdrowotnej.
Rynek wewnętrzny w systemach zdrowia miał pobudzić efektywność leczenia. Szpitale, jak fabryki, miały zwiększać wydajność, kierować się wskaźnikami ekonomicznymi, konkurować między sobą, co automatycznie miało podnosić jakość leczenia. W rezultacie szpitale przekształcone w „fabryki zdrowia” nie leczą już ludzi, tylko sprzedają świadczenia medyczne.
Usług nieustannie przybywa, leczenie się pogarsza. Jeśli jakiś chory nie mieści się w wymyślonych przez biurokrację procedurach, tym gorzej dla niego. Miesiąc temu lekarz ze Sztokholmu opowiadał o swoim przypadku. Trafił do szpitala z zatorem płuc. Potrzebne było natychmiastowe leczenie trombolityczne, ale kierowniczka szpitalnej apteki właśnie ją zamykała. Odmówiła wydania leku, bo procedura jej na to nie pozwalała. Dwaj lekarze wymusili na niej złamanie procedury. Czy dlatego, że przypadkiem byli to polscy anestezjolodzy i procedury cenili mniej niż życie ludzkie?
W Szwecji pojęcie „nierentownego pacjenta” pojawiło się przed 20 laty, w Polsce użył go po raz pierwszy młody anestezjolog podczas Białego Szczytu pięć lat temu. Widać, że przemiany rynkowe w systemie zdrowia zaczęły się u nas później. Co trzeci szwedzki lekarz przyznał w ankiecie, że „nierentownych” pacjentów leczy się mniej, niż by należało.
Z drugiej strony tych „rentownych” przybywa. NFZ ma zamiar drastycznie obniżyć wycenę operacji zaćmy. Nie brak głosów, że ogromne kolejki na ten zabieg wynikają nie tylko z rzeczywistych potrzeb, ale też po części z faktu, że kierowani są nań pacjenci, którzy mogliby jeszcze parę lat poczekać. Tylko że procedura jest bardzo opłacalna.
Więcej leczy się udarów, bo to leczenie się opłaca. Przybyło chorych poddawanych zabiegom kardiologii inwazyjnej. Rocznie w polskich szpitalach leczy się o 40 proc. więcej chorych niż w czasach sprzed reformy Jerzego Buzka. Chyba nikt nie jest w stanie powiedzieć, na ile wynika to z potrzeb społecznych, a na ile ze sposobów finansowania opieki zdrowotnej. To nie tylko polska specyfika – wszędzie tam, gdzie jakaś procedura jest dobrze wyceniana, nagle przybywa chorych na to schorzenie.
Kiedy się całą medycynę dzieli na osobno wyceniane i opłacane procedury, przegranym staje się chory człowiek. Postępująca dehumanizacja medycyny to efekt jej urynkowienia. I nie jest prawdą, że w Polsce jest coraz gorzej z leczeniem, bo mamy za mało pieniędzy. W Szwecji roczne nakłady na jednego pacjenta są ośmiokrotnie wyższe niż u nas. Samo więc dosypanie pieniędzy, bez gruntownej zmiany zasad finansowania, nie pomoże.
W pogoni za efektywnością leczenia ginie misja. Nie zapobiegnie temu apel ministra „Do przyjaciół lekarzy”, bo w biznesie przyjaźnie nie decydują.

Archiwum