4 października 2012

Nasza pięta Achillesa

Paweł Walewski

Wszystko już było. Zmiana prezesa NFZ (niejedna), wymiany wiceprezesów, dyrektorów oddziałów. Karuzela ministrów wraz z całym dworem. I jęk zawodu, gdy po każdej personalnej roszadzie powracają stare przyzwyczajenia oraz pozostają niespełnione obietnice.
Coraz bardziej współczuję kolegom dziennikarzom, piszącym regularnie o polskim systemie ochrony zdrowia, że muszą co tydzień mierzyć się z tym tematem, bo stał się nudny jak flaki z olejem. Sam już rzadko przywiązuję wagę do słów jakiegokolwiek ministra lub obietnic – obecnie szefowej – funduszu, bo mając pewne doświadczenie w opisywaniu tej reformowanej rzeczywistości, mógłbym z archiwum wyciągnąć dziesiątki wywiadów i wypowiedzi ich poprzedników, w których padały identyczne sformułowania. To mało kreatywne. A zarazem dość frustrujące, że media muszą wciąż relacjonować te same boje o kontrakty, zastanawiając się, na ile dopuszczalna jest w systemie konkurencja między placówkami prywatnymi i publicznymi, analizować wpływ wyimaginowanego rynku na ochronę zdrowia czy wreszcie opisywać losy pacjentów, którym właśnie obcięto refundację jakiegoś leku. Tkwimy w zaczarowanym kręgu wciąż powtarzanych tematów, z czego najlepiej żyją firmy PR usłużnie podsuwające dziennikarzom bolesne historie (to też się nie zmienia od lat: łzy, krew i ludzkie cierpienie zawsze sprzedają się w mediach najlepiej), ale czy jest z tego jakiś pożytek głębszy, czy ktoś wyciąga naukę z opisywanych doświadczeń?
Właśnie rozpoczyna się w ochronie zdrowia kolejny sezon dzielenia pieniędzy na następny rok. Kontrakty będą podpisywać zapewne nowi ludzie, bo choć NFZ pozostał monopolistą (mimo powtarzanego od lat refrenu, że tak być nie powinno), to prezes Agnieszka Pachciarz od czerwca przeprowadza w podległych sobie oddziałach personalną rewolucję. Z pierwszych sygnałów wynika, że będzie trudno utrzymać finansowanie rozmaitych świadczeń na dotychczasowym poziomie, bo przybywa chętnych do leczenia pacjentów za publiczny grosz. Nie minie nas więc również tej jesieni walka o pieniądze, do której zostaną zaproszeni dziennikarze. Pamiętam konferencję prasową sprzed dwóch lat, kiedy szef kliniki szpitala onkologicznego z Wrocławia bez ogródek powiedział, że co roku o tej porze zmuszony jest prosić media „o pomoc w załatwieniu pieniędzy, bo NFZ nie uwzględnia naszych potrzeb”. Pan profesor doskonale pojął, jak trzeba walczyć o swoje: krzyczeć, najlepiej przed kamerami TV. Wtedy chór głosów podobnych mu ludzi dobrej woli niesie się przez dzienniki, tabloidy oraz poważniejsze tytuły, po czym na jakiś czas cichnie, by za kilka miesięcy znów rozlec się wkoło. Tegoroczna jesień będzie zapewne głośniejsza niż zazwyczaj, ale czy coś zmieni na dłużej? Niewiele. Być może nawet nic. Kolejny rok spisany na straty, zmarnowany na przelewanie z pustego w próżne.

Autor jest publicystą „Polityki”.

Archiwum