1 września 2006

Bez znieczulenia

Ministerstwo Zdrowia planuje zlikwidować w całym kraju prawie 200 szpitali. Ich lista zostanie przedstawiona w grudniu, po wyborach samorządowych. Takie zapowiedzi pojawiły się ostatnio w mediach. Sprawę utworzenia publicznej sieci szpitali jako zadanie priorytetowe potraktował również nowy premier Jarosław Kaczyński. Ile tym razem uda się zrealizować, zobaczymy już niedługo. Piszę: tym razem, bo sam pomysł, jak wiadomo, nowy nie jest.
Hasło sieci szpitali podnoszone jest w Polsce od kilkunastu lat. Dwa razy pojawiło się nawet w formie zapisów ustawowych. W 1991 r. ustawą o ZOZ minister zdrowia został zobligowany do ustalenia krajowego planu rozmieszczenia szpitali, a wojewodowie – do opracowania odpowiednich planów wojewódzkich. Nic z tego później nie wyszło. Kolejne podejście nastąpiło w 1998 r. Nowelizacją ustawy o kasach chorych minister zdrowia został zobowiązany do określenia krajowej sieci szpitali z jednoczesnym ustaleniem ich poziomu referencyjnego. Tym razem rozporządzenie ukazało się po kilku miesiącach, ale zawierało po prostu listę istniejących szpitali. A przecież nie o to chodzi. Sieć powinna wskazywać, które szpitale i w jakim kształcie pozostaną na rynku, a które nie. Rozporządzenie utraciło moc w 2003 r. wraz z ustawą o kasach chorych.
W ostatnich latach sieć to żelazny punkt programu prawie wszystkich ekip rządowych, a także większości partii opozycyjnych. Wszyscy zgadzają się, że sieć jest potrzebna, że bez wdrożenia skutecznych instrumentów i zasad regulowania liczby szpitali i ich rozmieszczenia, wielkości i struktury usług szpitalnych naprawa systemu się nie powiedzie. Stanowiska różnią się wprawdzie, gdy dyskusja dotyczy szczegółów, ale generalna zgoda jest. Jednak w toczonych dotąd debatach jednej sprawy, może najistotniejszej po tylu latach nieskutecznych działań, nie poruszano. Chodzi o wskazanie przyczyn i mechanizmów dotychczasowych niepowodzeń. Ich wyjaśnienie i wyciągnięcie odpowiednich wniosków może być kluczem do sukcesu. Szkoda, że nie podjął się tego obecny rząd, choć czasu miał wystarczająco dużo.
Wiele wskazuje na to, że jedną z przyczyn niepowodzeń było centralistyczne podejście do rozwiązywania problemu. Zgodnie z nim decydować ma rząd. Takie postawienie sprawy automatycznie wskazuje dwie strony potencjalnego sporu: my i oni. Z jednej strony samorząd broniący swojego szpitala, wspierany przez służbę zdrowia i mieszkańców. Z drugiej rząd, który staje się łatwym chłopcem do bicia. W Polsce władza centralna nie ma mocnej pozycji, a gdy narusza wiele lokalnych interesów, zwykle przegrywa. Niestety mamy aż 300 właścicieli publicznych szpitali. To skutki błędu reformy z 1998 r., który trzeba naprawić, jeśli chcemy planować sieć. O ile łatwiej byłoby działać, gdyby właścicieli szpitali samorządowych było tylko 16. Jeden właściciel wszystkich szpitali samorządowych w województwie to konieczny, choć niewystarczający warunek powodzenia sieci. Od tego więc warto zacząć. Üa

Marek Balicki

Archiwum