3 lipca 2019

Kardiolog w Afryce

Tam, gdzie obecność lekarza obwieszczają tam-tamy

Z dr n. med. Marią Wieteską-Miłek, wolontariuszką misji medycznych w Kamerunie i Tanzanii, rozmawia Anetta Chęcińska.

Co sprawiło, że podjęła pani decyzję o wolontariacie w Afryce?

W Polsce praca lekarza obciążona jest biurokracją. Mamy coraz mniej czasu dla pacjentów.
Mój pierwszy wyjazd w 2013 r. do Kamerunu był swego rodzaju przeciwdziałaniem wypaleniu zawodowemu i okazał się strzałem w dziesiątkę. Na decyzję o wolontariacie wpłynął również znajomy misjonarz. Początkowo zastanawiałam się, na ile moje specjalności: interna i kardiologia, okażą się przydatne w Afryce, chociażby z racji ograniczonych możliwości diagnostycznych i dostępności leków na miejscu.

Jak przygotowywała się pani do pierwszego wyjazdu?

Przede wszystkim wysłałam pytanie do ośrodka misyjnego, w jaki sposób będę mogła pomóc. Dowiedziałam się, że wśród podopiecznych jest wielu pacjentów z nadciśnieniem tętniczym, ale miejscowy personel nie mógł sprecyzować odpowiedzi na pytania dotyczące ich leczenia. Zabrałam zatem ciśnieniomierze, aparat do ekg, glukometry, podstawowe lekarstwa. Sprzęt pochodził ze zbiórki, którą przeprowadziłam we współpracy z Fundacją Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio” z Poznania. Tak narodził się projekt „Kardiolog w Afryce”. Nasza współpraca trwa do dzisiaj i zaowocowała wieloma moimi późniejszymi wyjazdami do Afryki. Podczas pierwszego pobytu we wschodnim Kamerunie przeprowadziłam małe badanie epidemiologiczne, które wykazało, że częstość występowania chorób takich jak nadciśnienie tętnicze czy cukrzyca jest porównywalna z notowaną w Polsce i innych krajach Europy. W Tanzanii wyniki były podobne. Dla mnie to było szokujące, bo myśląc o Afryce, nie bierzemy pod uwagę chorób sercowo-naczyniowych, raczej choroby zakaźne, umieralność niemowląt. Tymczasem problem jest poważny. Afrykańczycy przyjmują powoli model życia mieszkańców krajów rozwiniętych i niestety naśladują ich nie tylko w tym co dobre. Ciężkie nadciśnienie tętnicze, otyłość, cukrzyca, niewydolność serca rozpowszechniły się już w Afryce. Problem stanowi to, że pojęcie chorób przewlekłych jest praktycznie nieznane. Nadciśnienie tętnicze traktuje się jak krótkotrwały napad malarii, a więc po tygodniu pacjent zaprzestaje terapii. Wiedza personelu medycznego też pozostawia wiele do życzenia.

Miejscowa ludność wykorzystuje okazje kontaktu z lekarzami przyjeżdżającymi na misję?

Na pewno. Wieść, że przyjeżdża lekarz z Europy, roznosi się błyskawicznie: drogą radiową, pocztą pantoflową, ogłaszana jest za pomocą tuby na targu. W Tanzanii nasze przybycie ogłaszały tam-tamy. Pacjenci przyjeżdżają do ośrodka z miejsc oddalonych o kilkaset
kilometrów. Obdarzają nas zaufaniem, zgłaszają się z różnymi problemami i siłą rzeczy nie możemy być specjalistami jedynie w swojej dziedzinie. Zdarza się, że odbieramy porody, zszywamy rany, leczymy żółtaczkę, HIV, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, nakłuwamy wodobrzusze. Nieraz dziwiłam się, że pamiętam z okresu studiów tak wiele, ale wiedziałam, że moi pacjenci nie mają alternatywy i ja muszę im pomóc.

Możliwości pomocy są jednak ograniczone.

Tak, musimy pogodzić się z porażkami i że czasami trzeba pomocy odmówić albo powiedzieć, że ona się w pewnym miejscu kończy. Teraz już wiem, że nie można jechać na misję z zamiarem zmieniania świata. Musimy umieć akceptować tamtejsze zwyczaje, kulturę,
wierzenia. Jedziemy pomóc w miarę posiadanych możliwości, podzielić się naszą wiedzą. Na pewno nie powinniśmy walczyć, gdy chory, mimo że korzysta z porady lekarza, chce również zasięgnąć rady szamana. Możemy jedynie apelować, aby rozważył, co ten szaman mu oferuje. Znam wiele przypadków, gdy ciężko chorzy pacjenci sprzedawali całe stado bydła, aby opłacić tego rodzaju porady i na leczenie szpitalne nie mieli już środków. Im częściej wyjeżdżamy, tym bardziej umacnia się moje przekonanie, że najważniejsze jest szkolenie tamtejszych lekarzy i pielęgniarek.

Jak przebiega współpraca z lokalnym personelem?

Kadra w ośrodkach misyjnych jest wyselekcjonowana. Przede wszystkim są to osoby, które potrafią akceptować reguły pracy w takich placówkach. Ponieważ przyjeżdżamy na krótko (w ramach urlopów wypoczynkowych), chcemy czas wykorzystać optymalnie, zależy nam na dobrej współpracy z personelem. Od razu wskakujemy w rytm pracy, diagnozujemy i leczymy pacjentów, ale również już od pierwszego dnia pobytu szkolimy współpracowników i przygotowujemy ich do długofalowych wspólnych działań. Mój mąż Tadeusz Miłek zaprojektował przystawkę do stetoskopu, za pomocą której miejscowy lekarz może nagrać szmery serca, a my odsłuchujemy te nagrania w Polsce. Do przesłania nagrania wykorzystujemy  aplikację z funkcją komunikatora internetowego. Dzięki przeszkolonemu personelowi otrzymujemy również wyniki wykonanych na miejscu prostych badań laboratoryjnych, obraz ekg, a ostatnio także obrazy echa serca. Choć nie jesteśmy w Afryce, pacjentów konsultujemy telemedycznie przez cały rok i w ten sposób zapewniamy ciągłość opieki kardiologicznej. Ten ośrodek położony w północno-zachodniej Tanzanii, na ubogich terenach, wraz ze współuczestnikami misji „rozkręciliśmy kardiologicznie”. Najbliższa placówka, w której można przeprowadzić specjalistyczne badania, np. koronarografię, znajduje się w odległym o ponad 1 tys. km Dar es-Salaam, ale nikogo z miejscowych nie stać, aby tam pojechać.

Jak często odbywają się telekonsultacje?

W zależności od potrzeby, np. kilka razy dziennie albo raz na kilka dni. Mamy już na koncie około 1 tys. konsultacji. W tym systemie pracujemy w zespole składającym się z trzech kardiologów w Polsce i dwóch osób w Tanzanii. W tym roku rozszerzamy zespół. Patent jest do rozpowszechnienia i zapewne inne osoby będą się w tę formę współpracy włączały.

Doświadczenie wolontariatu procentuje w pracy zawodowej?

Na pewno. Kontakt z osobami innej kultury, religii, mówiącymi w innym języku bywa trudny, ale wzbogaca. Uczy tolerancji. W Tanzanii po poradę lekarza przychodziła cała rodzina, ja zadawałam pytanie po angielsku, ktoś z naszego personelu lub znający angielski członek rodziny tłumaczył na suahili, następnie na sukuma, jeżeli pacjent mówił tylko w tym języku, i na powrót na angielski. Ten afrykański „głuchy telefon” nauczył mnie precyzji wypowiedzi i upraszczania. Pracując w Polsce w jednostce wysokospecjalistycznej, łapałam się na tym, że mój język stawał się zbyt naukowy, a przecież musimy być zrozumiani przez chorych. Udział w misjach oduczył mnie wąskiego spojrzenia na pacjenta, tylko przez pryzmat mojej specjalności, i to w pracy procentuje. Wolontariat ponadto dał mi przekonanie, że potrafię robić różne rzeczy i pokonywać ograniczenia.

Na co trzeba być przygotowanym, jadąc na misję?

Na ciężką pracę i mnóstwo wrażeń. Zachęcam do współpracy z misjonarzami, którzy mieszkają przez lata w miejscach, w których działamy, znają relacje i tamtejsze zwyczaje. Bazujemy na zaufaniu społeczności lokalnej do misji i jesteśmy traktowani również jako misjonarze. To zapewnia nam ochronę. Na terenach, gdzie przebywałam, zdarzają się lokalne konflikty, samosądy, oskarżenia o czary, a albinosi są zagrożeni. Miałam pacjentkę z plamami bielaczymi, o której miejscowi mówili, że jest czarownicą. Misja to wielkie doświadczenie. Albo się „złapie bakcyla”, albo nie pojedzie nigdy więcej. Dla mnie to też doświadczenie ubogacającego kontaktu z pacjentami, z chorymi. To najczęściej biedni ludzie, niemający prawie nic, ale obdarzeni ogromną radością życia, żyjący dniem dzisiejszym. Uczą nas, że warto cieszyć się z tego, co mamy, a nie narzekać.

Za działalność na rzecz potrzebujących została pani uhonorowana Srebrnym Krzyżem Zasługi.

Mam poczucie, że odznaczenie, choć imienne, nie jest tylko dla mnie, ale dla misjonarzy, dla kolegów z Afryki, z którymi pracujemy, i wszystkich, którzy wspierają nasz projekt. Dla mnie to też bodziec do dalszego działania i potwierdzenie, że robimy coś, co jest potrzebne. Podczas uroczystości z rąk prezydenta Andrzeja Dudy krzyże odebrali również moi koledzy wolontariusze z Fundacji Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”. Srebrny Krzyż Zasługi otrzymał dr Konrad Rylski, twórca  akcji „Dentysta w Afryce”, który przed moją pierwszą misją służył mi wieloma cennymi radami, a Złoty Krzyż Zasługi – dr Robert Ryczek, współuczestnik akcji „Kardiolog w Afryce”. Przypomnę, że w 2016 r. Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie udzieliła patronatu i wsparcia mojej inicjatywie, za co serdecznie dziękuję. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum