12 czerwca 2005

Lekowy klincz

Od siedmiu lat na listach leków refundacyjnych w Polsce nie pojawiły się żadne nowe pozycje. Wielokrotnie informowały o tym media. Jednocześnie pacjenci wymagający specjalistycznej terapii oraz lekarze wiedzą o tym dobrze – na ile nowoczesnych (i co najważniejsze skutecznych) leków nie ma zapotrzebowania z uwagi na ich horrendalną cenę. Argument resortów zdrowia i finansów był zawsze ten sam: nie stać nas na refundację tych medykamentów. Ale skoro nie stać budżetu państwa – kogo stać: rodziny chorych dotkniętych rakiem, cukrzycą, chorobą Parkinsona czy Alzheimera? Ministerstwo Zdrowia postanowiło zatem utworzyć nową kategorię refundacji: listę leków specjalistycznego stosowania (obejmującą właśnie leki najdroższe). Byłoby to nawet godne pochwały – że wreszcie przejęto się losem najuboższych pacjentów – gdyby
w ślad za płomienną ideą szły jakieś konkrety. Tymczasem na miesiąc przed zakończeniem pracy parlamentu mamy projekt wychodzący naprzeciw społecznym oczekiwaniom, tyle tylko, że prawdopodobnie nie uda się
go zrealizować, bo termin jest mocno spóźniony i w projekcie brakuje wielu szczegółowych danych.
Zresztą sama koncepcja – by najdroższe leki specjalistyczne ordynowali uprawnieni lekarze specjaliści – również nie została dostatecznie dopracowana.
Jak więc nie traktować jej w kategoriach kiełbasy wyborczej, skoro nie wiemy nawet, jakie leki znajdą się na tej liście i kto w zasadzie będzie mógł nimi leczyć: czy stosowne uprawnienia otrzymają wszyscy specjaliści danej dziedziny medycyny (np. okuliści dla leku przeciwjaskrowego, a diabetolodzy dla przeciwcukrzycowego), czy też łaski dostąpi tylko garstka z każdego województwa? I powiem szczerze, że ja jestem za tym, aby dostęp do refundacji najdroższych medykamentów mieli faktycznie specjaliści, a nie lekarze wszystkich specjalności (środowisko, niestety, wielokrotnie dało dowód, że przepisuje leki lekką ręką, zupełnie nie zważając na koszty). Ale zawężanie tej grupy do kilku lub kilkunastu wybrańców NFZ nie wydaje się sprawiedliwe. Inna trudność – to stworzenie standardów i kryteriów medycznych zezwalających na zastosowanie leku: trudno w sztywne ramy ująć wszystkie przypadki, nieraz bardzo wysublimowanych chorób; może się więc okazać, że szczytna idea wyrzuci poza nawias nie tych, co trzeba. Gdyby resort zdrowia wcześniej wpadł na pomysł uregulowania kwestii drogich medykamentów, byłoby więcej czasu na dopracowanie szczegółów. A upłynęło go już dość dużo, by problem rozwiązać spokojnie, nie zaś w atmosferze kampanii wyborczej i protestów środowiska lekarskiego, które plany ministra – być może słusznie – potraktowało w kategoriach zamachu na własną autonomię. Wypełnienie haseł treścią odniosłoby
lepszy skutek. Ü

Paweł WALEWSKI

Archiwum