27 czerwca 2018

Zapowiedź cyklu porad

Język nasz giętki

Prof. Piotr Müldner-Nieckowski

Znalezienie dobrej maszynistki, która przepisze tekst pracy naukowej do komputera, to obecnie marzenie ściętej głowy. Jeszcze pięć lat temu były takie osoby, sprawa się jednak skomplikowała, bo panie te przestały się ogłaszać. Nie ma też maszyn do pisania. Pisanie odręczne też nie wchodzi w rachubę, albowiem lekarze posługują się pismem klinowym i mało kto potrafi ich czytać. W niektórych wypadkach (mam nadzieję, że pojedynczych), sądząc ze sposobu pisania i nieczytelności zapisów, mamy nawet do czynienia bardziej z wtórnym analfabetyzmem niż umiejętnością komunikowania się na piśmie.

To chyba signum temporis, bo jak wieść europejska niesie są na naszym kontynencie kraje takie jak Finlandia, w których zrezygnowano z uczenia dzieci sztuki ręcznego kreślenia liter. Mają pisać w telefonach, na tabletach i klawiaturach komputerowych. Pamiętam czasy, kiedy mnie i moim kolegom zabrano możliwość pisania stalówką, z dziur w ławkach szkolnych wyjęto szklane kałamarze i kazano przynosić do szkoły długopisy. Mówiono wtedy dowcipnie a po cichu, że władza robi to specjalnie, aby obywatel PRL nie był w stanie pisać skarg. Ale pisania donosów, jak wiemy, wcale to nie utrudniało.

Maszynę do pisania miało wtedy w Polsce niewielu, ponieważ w sklepach urządzeń tych nie było. Chyba że ktoś odziedziczył zabytek z XIX w. albo nabył w Peweksie za bony dolarowe. Mój ojciec zdobył gdzieś pięknego amerykańskiego remingtona z lat 30., z dorobionymi polskimi czcionkami i nawiasami okrągłymi – lewym i prawym. W niektórych organizacjach zawodowych można było się o maszynę wystarać, ale na przykład w Związku Literatów Polskich po złożeniu podania czekało się średnio siedem lat, dłużej niż na założenie telefonu. Po zdobyciu przydziału za ciężkie pieniądze uzyskiwało się siermiężny egzemplarz firmy Łucznik z Radomia. Szło się do wyznaczonego sklepu (w Warszawie był taki niedaleko pl. Dzierżyńskiego, dziś Bankowego), a następnie w ciągu siedmiu dni należało do najbliższej komendy Milicji Obywatelskiej dostarczyć tekst napisany na tej nowej maszynie wraz z danymi osobistymi, tak aby władza mogła sobie identyfikować, kto i co pisze dla niej groźnego.

Po epoce przedwojennego rysika, następnie stalówki maczanej w atramencie, pióra wiecznego, zdobycznej maszyny do pisania nastąpiła więc teraz era nowa – tabletowo-komputerowa. Nie jest to informacja odkrywcza, ale uświadamia niejednemu amatorowi pisania tekstów dłuższych niż notka w historii choroby, że z urządzeń tych trzeba umieć korzystać. Z tym jest bowiem kłopot, gdyż mało kto to potrafi w stopniu wystarczającym. Teksty otrzymywane przez redakcje, wydawnictwa, biura grantów, instytucje eksperckie, sądy itp. są najczęściej tak złej jakości, że konieczne jest szkolenie. Wobec tego w niniejszej rubryce pojawi się krótki cykl porad „Jak pisać na komputerze, żeby wychodzić na swoje”.<

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum