11 listopada 2010

Lekarzu, zadbaj o swoje zdrowie cz. III

W butelce
rozgoryczeni szukają pocieszenia,
tchórzliwi – odwagi,
nieśmiali pewności.

Samuel Johnson*

Bohdan T. Woronowicz

Części I i II wydrukowaliśmy w nr. 8-9/2010 i 10/2010 „Pulsu”
Co może skłaniać lekarzy do przyjmowania substancji psychoaktywnych?

Wiadomo, że na rozwój problemów wynikających z używania substancji psychoaktywnych, takich jak alkohol, niektóre leki i narkotyki, mają wpływ czynniki biologiczne, psychologiczne, duchowe i społeczne. Dotyczy to każdego człowieka, bez względu na jego płeć, wiek, wykształcenie czy status materialny. Zastanawiając się nad czynnikami ułatwiającymi rozwój tych problemów wśród lekarzy, należy niewątpliwie zwrócić uwagę na poważne braki w wiedzy lekarzy nt. substancji psychoaktywnych i uzależnień. Wielokrotnie miałem okazję przekonać się, że zarówno rozumienie problemu, jak i wiedza lekarza na ten temat niewiele różni się od wiedzy przeciętnego przechodnia na ulicy. Nic w tym dziwnego, bo przecież w czasie studiów problemy szkodliwego picia czy uzależnienia od alkoholu, podobnie jak problem nadużywania leków czy narkomania, traktowane są marginalnie. Nasuwa się tu pytanie – dlaczego? Czy osoby opracowujące programy szkolenia przeddyplomowego nie zabiegają zbyt często o to, żeby to właśnie ich specjalność została potraktowana w sposób szczególny, a studenci mieli odpowiednio dużo zajęć jej poświęconych? Niestety, wśród decydujących o zawartości tych programów niezwykle trudno jest spotkać osoby związane z psychiatrią, nie mówiąc już o osobach posiadających wiedzę na temat uzależnień. Nic więc dziwnego, że w programach temat ten traktowany jest marginalnie. Tu nasuwa się kolejne pytanie – czy osoby odpowiedzialne za programy szkolenia studentów nie są przypadkiem zasklepione w swoich wąskich specjalnościach do tego stopnia, że brakuje im nie tylko wiedzy, ale i wyobraźni na temat tego, jak wiele problemów wynika pośrednio z przyjmowania substancji psychoaktywnych, takich jak alkohol, niektóre leki czy narkotyki? Dodatkowa wiedza na temat uzależnień nie zabezpieczy przed chorobą, jednak mogłaby dać szansę na uniknięcie uzależnienia, nie mówiąc już o korzyściach, jakie mogliby odnieść pacjenci tych lekarzy. Badania mówią, że 10 proc., a w niektórych okolicznościach nawet 50 proc. problemów zdrowotnych, z jakimi zgłaszają się pacjenci, ma u swojego podłoża alkohol.
Kolejnym istotnym czynnikiem, który może „popychać” lekarzy w objęcia substancji psychoaktywnych, jest niewątpliwie przewlekły stres związany z pracą. Nie każdy przecież jest w stanie udźwignąć ciężar 24-godzinnej odpowiedzialności za zdrowie i życie wielu osób, szczególnie wówczas, kiedy warunki i organizacja pracy pozostawiają wiele do życzenia. Nie każdy reaguje dobrze na nieregularny czas pracy (dyżury), przeciążenie i przemęczenie (kilka miejsc pracy, żeby móc godnie żyć i utrzymać rodzinę). Niektórzy zaczynają niestety „podpierać się” alkoholem, lekami czy narkotykami, do których mają stosunkowo łatwy dostęp. Okazuje się, że szczególne niebezpieczeństwo uzależnienia się niesie z sobą praca w specjalnościach zabiegowych. W tych specjalnościach, poza przewlekłym stresem, jest jeszcze jeden ważny czynnik ułatwiający dostęp do alkoholu, tj. grupowe dyżury, na których zawsze może znaleźć się osoba, która da sygnał do otworzenia jednego z przechowywanych w biurku „dowodów wdzięczności” w szklanym opakowaniu.
Dotychczas nie przeprowadzono ogólnopolskich badań na temat powszechności problemów wynikających z przyjmowania przez lekarzy substancji psychoaktywnych, pomimo tego, że problemy te widoczne są gołym okiem. Próba podjęcia takich badań upadła parę lat temu z powodów finansowych. Nie został również przebadany stan wiedzy lekarzy na temat substancji psychoaktywnych i problemów będących konsekwencją ich przyjmowania. Tak jak już wcześniej wspomniałem, jestem przekonany, że poziom ten pozostawia bardzo dużo do życzenia. Pamiętam, jaki szok wywołały wyniki przeprowadzonych w połowie lat 90. badań dotyczących stosunku do alkoholizmu, alkoholika-pacjenta oraz poziomu kompetencji pracowników lecznictwa odwykowego. Wyniki nie zostały upublicznione, żeby nie wystraszyć pacjentów, jednak stały się punktem wyjścia do weryfikacji trybu kształcenia specjalistów terapii uzależnień. Obecnie, po latach, możemy się szczycić poziomem lecznictwa uzależnień, który jest wyższy niż w większości krajów Starej Europy. Myślę, że warto pójść tym śladem, przeprowadzić badania i dla dobra zarówno pacjentów, jak i samych lekarzy, zacząć poważniej traktować problematykę uzależnień nie tylko w trakcie szkolenia przed-, ale także i podyplomowego.

Co odwleka decyzję o podjęciu profesjonalnego leczenia?
Nie darmo Seneka mawiał: „Połowa wyzdrowienia – to chcieć wyzdrowieć, ale powodów, które utrudniają podjęcie decyzji o leczeniu, jest wiele. Na plan pierwszy wysuwa się subiektywne przekonanie, a często wręcz pewność, co do możliwości poradzenia sobie samemu. Z takim podejściem spotykam się nagminnie wśród pacjentów z różnych grup zawodowych, ale kiedy można podeprzeć się dyplomem lekarza, to wielu osobom wydaje się, że posiadanie owego dyplomu jest argumentem nie do zbicia. Dlatego większość lekarzy z problemem uzależnienia jest przekonanych, że skoro potrafią bardzo dobrze leczyć innych, to są w stanie pomóc również samemu sobie. W przypadku uzależnień jest to, niestety, wyjątkowo błędne rozumowanie. Próby „leczenia” uzależnienia za pomocą leków doprowadziły już niejednego lekarza do uzależnienia mieszanego (alkohol + leki).
Lekarz, który potrafi bezbłędnie zdiagnozować swojego pacjenta, chętnie wykorzystuje posiadaną wiedzę do zdiagnozowania samego siebie. Ponieważ alkoholizm czy lekomania nie są schorzeniami, z którymi wypada się afiszować, to dobrze jest znaleźć u siebie objawy pozwalające na rozpoznanie schorzenia mniej wstydliwego. W ten sposób rozpoznanie uzależnienia bywa zastępowane autodiagnozą „nerwicy”, „depresji” czy zaburzeń adaptacyjnych, a poalkoholowe zapalenie trzustki staje się po prostu zwykłym zapaleniem trzustki. Zdarza się, że w postawieniu takiej diagnozy pomaga kolega-lekarz, który, podobnie jak większość społeczeństwa, możliwość stania się alkoholikiem czy narkomanem przypisuje niewykształconym ludziom „z marginesu”, zapominając o tym, że są to choroby bardzo demokratyczne, a dyplom lekarza czy konto bankowe przed nimi nie chronią.
Jeżeli już dojdzie do podjęcia leczenia, nierzadko pojawiają się kolejne problemy. Wielu lekarzom jest niezmiernie trudno funkcjonować w roli pacjenta. Przyzwyczajeni do udzielania pomocy, często nie potrafią tej pomocy przyjmować. Spotykałem sytuacje, w których pacjent-lekarz usiłował wpływać na przebieg terapii, wymuszał odchodzenie od standardów i obowiązujących norm, domagał się szczególnego traktowania i miał bardzo krytyczny stosunek do informacji przekazywanych przez innych specjalistów (psychologa czy terapeutę uzależnień). Tacy pacjenci niewiele korzystali z leczenia i bardzo szybko wracali do picia czy brania. Jednocześnie spotykałem lekarzy bardzo świadomych swojego problemu, którzy wyjątkowo rzetelnie podchodzili do terapii i po odbytym leczeniu wspaniale funkcjonują – są niezwykle cenionymi specjalistami. Niestety, niektórzy z nich nie mieli po leczeniu łatwej drogi, bo zmiany, jakie w nich zaszły, nie bardzo odpowiadały ich szefom. Łatwiej przecież kierować osobami, na które ma się „haki” i które funkcjonują z poczuciem winy, niż osobami, które potrafią powiedzieć otwarcie, co sądzą o zwyczajach panujących na oddziale czy w klinice. Szczególnie wówczas, kiedy sam szef czy szefowa nie jest bez grzechu.
Osobnym problemem, z jakim borykają się uzależnieni lekarze, jest wstyd spowodowany możliwością spotkania na terapii swojego pacjenta czy podległego współpracownika. Wiele osób uważa, że picie czy upijanie się to nic wstydliwego, natomiast wstydliwe jest leczenie się. Dopiero z chwilą podjęcia leczenia, co w moim odczuciu jest aktem wielkiej odwagi, człowiek zaczyna być pokazywany palcem jako alkoholik czy narkoman. Przed wielu laty zgłosił się do mnie pewien profesor-alkoholik i poprosił, żebym znalazł dla niego ośrodek, do którego powinien pojechać na leczenie, w którym szansa na spotkanie kogoś znajomego byłaby znikoma. Zaproponowałem ośrodek położony setki kilometrów od miejsca jego pracy i zamieszkania. Pojechał i, jak na ironię, pierwszą osobą, którą spotkał, była jego studentka, która tam pracowała. Pierwszym odruchem była chęć ucieczki, jednak pozostał i dobrze wykorzystał pobyt w ośrodku.
Nasuwa się pytanie – czy doczekamy się czasów, kiedy osoba podejmująca leczenie tych „wstydliwych” dzisiaj chorób, będzie traktowana tak samo, jak osoby cierpiące na inne choroby, a jej decyzja spotka się ze zrozumieniem i szacunkiem?
Kolejny odcinek będzie zawierał praktyczne wskazówki, które powinny ułatwić zidentyfikowanie osób, które dużo piją.

Autor – specjalista psychiatra, certyfikowany specjalista i superwizor psychoterapii uzależnień. Od 1980 r. kieruje Ośrodkiem Terapii Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Jest autorem ponad 200 artykułów popularnonaukowych i naukowych oraz kilku książek, w tym wydanej w 2009 r. monografii „Uzależnienia, geneza, terapia, powrót do zdrowia”. E-mail: akmed@akmedcentrum.

Archiwum