28 października 2011

Muzy i My

XI Ogólnopolski Plener Malujących Lekarzy

W sierpniu odbył się XI Ogólnopolski Plener Malujących Lekarzy, zorganizowany przez koleżankę Katarzynę Bartz-Dylewicz z Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, w przepięknym miejscu – Gołuchowie. Mieści się tam rezydencja Działyńskich z cudownym zamkiem w stylu francuskim (dziś oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu). W plenerze uczestniczyło 26 malujących lekarzy. Silną grupę stanowiła ekipa z Poznania. Naszą Izbę reprezentowali: Regina Antczak–Rutkowska, Zofia Bachowska-Musiał, Anna Boszko, Włodzimierz Cerański, Anita Gębska-Kuczerowska, Jolanta Gradus, Anna Grzybowska, Zbigniew Maciejewski, Wiktoria Mikulska, Stefan Welbel i Tadeusz Wolski. Komisarzem artystycznym pleneru była artysta plastyk Maria Perec-Gąsiorowska.
Uroczyste otwarcie pleneru nastąpiło w Kaliszu, w nowej siedzibie Delegatury Wielkopolskiej Izby Lekarskiej. Impreza odbywała się we wspaniałej atmosferze, uświetnił ją koncert w Antoninie oraz wieczorny występ Stefana Welbela. Wernisaż zaszczycili swą obecnością notable z Kalisza, Ostrowa Wielkopolskiego, Pleszewa i Poznania, z prezesem Izby Krzysztofem Kordelem. Wystawiono 88 prac – pasteli, akwarel, obrazów w technice olejnej i akrylowej.
Miejscowe media wypowiedziały się z dużym uznaniem o lekarzach z tak wielką pasją. Ziemia wielkopolska zapisała się nam w pamięci wielką gościnnością i niecodziennymi perłami architektury, a Kasia Dylewicz została naszą gwiazdą i muzą.

Włodzimierz Cerański

Ślub z moich marzeń

Cykl rysunków „Ślub z moich marzeń” Jolanty Zaręby-Wronkowskiej powstawał, jak mówi autorka, z tęsknoty za czymś, czego nie było. – Tyle ślubów widziałam, a tak mało fascynujących – przyznaje. – Niewiele wspomnień i wzruszeń pozostawiły. A jednak ślub zawsze robi na mnie wrażenie, raz w życiu bowiem kobieta jest motylem. Ja na swoim ślubie motylem nie byłam, raczej ćmą. Sukienka nie taka, buty nieodpowiednie, fryzura okropna. Bieda była wtedy w kraju, a ja, osiemnastolatka, nie miałam zielonego pojęcia, jak być kobietą i ładnie wyglądać. Moja mama się na tym znała, ale była zbyt otępiała po śmierci ojca – jeszcze rok nie minął – żeby mi pomóc. Kochałam muzykę, a na moim ślubie jej nie było. Odbywał się w kaplicy domowej mojego wuja, brata mamy, infułata. Był rektorem seminarium duchownego, doktorem prawa kanonicznego. Nowoczesny, otwarty na świat, często zadziwiał mnie swoimi poglądami i stylem życia. Zaakceptował naszą decyzję o ślubie bez zastrzeżeń, chociaż ja dziś sądzę, że byliśmy za młodzi.
– Jeden ślub z lat 70., pielęgniarki z Klarysewa, zapisał się szczególnie w mojej pamięci. Udzielał go ks. Antoni Żmijewski, który zawsze walczył o przyszłość młodych ludzi. A wtedy już umierał i to była ostatnia uroczystość, w której uczestniczył. Pamiętam, jak ci młodzi szli przez kościół, biegli do tego Antosia, śmiejąc się. Na tym ślubie nie było powagi, tylko radość, a najwięcej wiary. Ks. Żmijewski zbudował kościół w Klarysewie, umierając na raka. Kardynał Wyszyński przyjechał na otwarcie, było mnóstwo ludzi, a wtedy doszło do katastrofy budowlanej – chór się zawalił, bo wykonawcy ukradli metalowe części konstrukcji.
Bezpośrednią inspiracją dla dr Zaręby-Wronkowskiej do stworzenia cyklu rysunków był ślub jej wnuczki Sylwii. – Jest bardzo ładna – mówi. – Niedzisiejsza, pasująca stylem do białej sukni. Ale cykl o ślubie z moich marzeń nie ilustruje konkretnej uroczystości, to są impresje na temat ślubu w ogóle. Dlatego na rysunkach nie ma twarzy. Cienie sukienek się przenikają, jak muzyka w symfonii Fantastycznej Berlioza, gdzie jest taki delikatny walc. Strasznie kocham biel i czerń, stąd ta kolorystyka. I panna młoda jak motyl, w sukni zaprojektowanej na ten jeden, jedyny raz.

jzw

Archiwum