10 stycznia 2004

Ad vocem

Autora cieszy, gdy jest czytany. A polemiki świadczą o zaangażowaniu emocjonalnym czytelnika.
Od wielu miesięcy, w rubryce „Pulsu” …dziś, tylko cokolwiek dalej, notuję wspomnienia o odradzającym się samorządzie lekarskim. Z niecierpliwością czekałem na listy, sprostowania, uwagi, i stało się. Profesor Jerzy Woy-Wojciechowski przesłał do redakcji obszerny tekst, w którym przekazał uwagi polemiczne do mojego artykułu „Zawirowania” z września 2003 r.
Generalny zarzut prof. Woy-Woyciechowskiego, jeżeli dobrze zrozumiałem, dotyczy niedoceniania udziału członków PTL przy organizacji odradzających się izb. Zarzut ogólny, wynikający raczej z nieporozumienia. Sam Autor w swym tekście polemicznym znajduje na nie odpowiedź.
Różnimy się w poglądach na genezę Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Moje pytanie retoryczne dotyczące jednoczesnej likwidacji towarzystw lekarskich w 1951 roku zostało potraktowane jako nieznajomość uwarunkowań społeczno- politycznych tamtego mrocznego czasu. Wiedzę o stowarzyszeniach i towarzystwach czerpiemy z tego samego źródła – jest nim „Słownik Polskich Towarzystw Naukowych” wydany przez Ossolineum. Dla ilustracji podałem przykłady najstarszych, wielce szanownych towarzystw lekarskich na ziemiach polskich. Nie ma co się licytować w kwestii zlikwidowania niedawno powstałych, gdy barbarzyńska sowietyzacja niszczyła wszystko, co miało jakikolwiek związek z polską kulturą i tradycją. Bardzo trudno jest o tych czasach mówić i pisać – młodsi ich nie pamiętają, a całe lata czyniono starania, by przejść nad nimi do porządku.
W tym szaleństwie destrukcji była od lat wypracowana komunistyczna metoda. Graniczy z naiwnością pogląd, który głosi Autor polemiki, że „światłej pamięci profesorowie wyprosili u ówczesnych władz zgodę, aby stworzyć Polskie Towarzystwa Lekarskie”. Nie ulegali prośbom, tworzyli struktury, które można było kontrolować, wyznające jedynie słuszne poglądy.
Prof. Woy-Wojciechowski poleca książkę prof. Tadeusza Brzezińskiego „Polskie Towarzystwa Lekarskie”, Warszawa 2001. W niej znalazłem fragment, który potwierdza moje poglądy na metody ówczesnych władz. Przytaczam go w dosłownym brzmieniu: „Polskie Towarzystwo Lekarskie zawsze starało się zachować neutralność polityczną. W tym jednak przypadku grupie członków ZG PTL, podróżującej salonką do Szczecina w składzie: prof. J. Towpik, doc. Maria Rozwadowska-Dowżenko, prof. Z. Lewicki, dr Marian Pertkiewicz, dr J. Hornowski, doc. J. Woy-Wojciechowski, dr J. Nosarzewski, towarzyszył przedstawiciel KC PZPR Bolesław Urban. Wyraził on jednoznaczne życzenie KC, by prezesem został „sprawdzony ideologicznie” prof. Z. Lewicki, a honorowym prezesem prof. J. Towpik. Na podstawie relacji świadków przypisek Wydawcy (także relacje bezpośrednie b. członków prezydium)”.
Tak też się stało. Prezesem został nie tylko sprawdzony ideologiczne, ale dokładnie zapisany w pamięci likwidator samorządności Koła Medyków. Staram się w miarę możliwości unikać nazwisk, ale o nim wspominam w „Zawirowaniach”
Jeszcze raz odwołam się do słów Tadeusza Brzezińskiego. W zakończeniu swej książki pisze: „Dlatego materiały do dziejów należało czytać zarówno zgodnie z tekstem drukowanym, jak i między wierszami, odnosząc je do okresu, w jakim powstały”. Czytanie między wierszami stało się naszą specjalnością w tzw. minionym okresie, dziś już o tym podobno można pisać. Należy sprostować wiele ocen – zarówno negatywnych, jak i pozytywnych.
Z uznaniem i szacunkiem mówiłem i pisałem o wielu członkach PTL, którzy ofiarnie starali się zagospodarować wąski pas wolności, jaki pozostawiła Towarzystwu władza komunistyczna. Zetknąłem się z nimi nie tylko w trakcie organizacji samorządu lekarskiego, ale znaczne wcześniej, jako członek Prezydium NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze i przewodniczący Komisji Koordynacyjnej Pracowników Służby Zdrowia.
Szło nowe. Nie mnie mniemać, dlaczego Pan Profesor złożył podanie o zwolnienie z pracy w Szpitalu MSW. Sam mi opowiadał, jak idąc do autokaru, którym miał jechać do Zakopanego na zjazd Izby MSW, wrócił do kadr zapytać o losy podania. O pozytywnej odpowiedzi dowiedział się Pan po wyborze na delegata na zjazd krajowy. To właściwie unieważniało wybór. Sprawdziło się stare porzekadło, że sami sobie często gotujemy swój los.
Prof. T. Chruściel przewodniczył Komitetowi Organizacyjnemu na Mazowszu. Był bardzo rygorystyczny w przestrzeganiu przepisów wyborczych, i słusznie. Wszyscy wtedy uczyliśmy się demokracji. W protokole wyborów w komitecie w Pogotowiu Ratunkowym dopatrzył się poważnego naruszenia przepisów wyborczych. Protokół zachował się do dziś. Jeżeli można w obu tych przypadkach szukać jakiejkolwiek złej woli, to na pewno nie ze strony organizatorów izb.
Szkoda tylko, że tak zaangażowany emocjonalnie w działanie samorządu nie poddał się Pan Profesor procedurze wyborczej, a były jeszcze trzy wielkie kampanie.
Bardzo cenię Znak Pokoju, do którego wzywa nas kapłan podczas Mszy św. Obawiam się jednak, że niejednoznaczne pojmujemy jego teologiczny sens. Poszukiwanie prawdy nie narusza pokoju.

Jerzy Moskwa

Archiwum