26 czerwca 2023

Bajka

Za siedmioma szpitalami i siedmioma przychodniami było sobie państwo nad rzeką. Rządził w nim mądry król, który traktował podwładnych z szacunkiem, powagą i sprawiedliwie, za co wszyscy go podziwiali.

autor: OLGA ROSTKOWSKA, wiceprezes ORL w Warszawie

Król bardzo cenił zdanie swoich obywateli, wierzył w nich i słuchał ich głosu. Pozwalał, aby krawcy, stolarze, dekarze, kowale powoływali swoje cechy i ustanawiali obowiązujące w nich zasady, a także decydowali o tym, kto do cechu może należeć, a komu trzeba podziękować za współpracę i jego licencję rzemieślniczą utopić w rzece. Bo kto – jeśli nie krawiec – wie, jak wykonać szew delikatny, a zarazem mocny, idealnie pasujący do dworskich szat? Kto lepiej niż stolarz umie wybrać drewno na stół do królewskiej jadalni? Komu powierzyć naprawę pałacowego dachu, jeśli nie dekarzowi? Król ufał, że tylko przedstawiciele poszczególnych grup potrafią zapewnić mu najlepsze usługi, a swoich rzemieślników utrzymać w ryzach.

Oczywiście, nie zawsze się to udawało, wewnątrz cechów zdarzały się bijatyki i niejeden stolarz albo dekarz lądował na taczce pchanej za miasto rękami jego własnych kolegów. Szczególnie gwałtowne starcia miały miejsce podczas dyskusji o finansowaniu cechu, kiedy wewnętrzne opłaty powodowały lawinę udarów i zawałów wśród towarzyszy po fachu. Swoją drogą, o zawał czy udar nie trzeba było się specjalnie starać, bo dieta roślinna i ruch nawet w cechu cyrulików nie były przesadnie modne.

Niemniej jednak król pozwalał, aby poszczególne zawody same stanowiły o sobie, sprzeczały się we własnym gronie, godziły i rozkwitały, bo potrafił dostrzec w tym ich mądrość i z niej czerpać. Wiedział też, że choć jego marszałkowie są rzutkimi ludźmi, namiętności polityczne i personalne niuanse mogłyby uniemożliwić im zarządzanie poszczególnymi cechami tak dobrze, jak zrobią to sami fachowcy. Zdarzało się nawet, że któryś marszałek (niebędący nawet członkiem danego cechu) miał ochotę porządzić stolarzami lub dekarzami, bo nie podobało mu się, że mają swoje przywileje. Jednak mądry król szybciutko tłumił takie zapędy. – Let them be. – mówił z ojcowską czułością. Nawet jeśli nie wszyscy byli z tego zadowoleni.

Pewnego dnia król upadł i przestał oddychać. Czy to był przypadek, czy efekt czyjejś inicjatywy, trudno powiedzieć. Król miał BMI > 35 kg/m2 i czasem narzekał na „słonia siedzącego na piersi”. Tak czy inaczej, marszałkowie wobec niespodziewanego bezkrólewia podjęli natychmiastowe działania. Rozwiązali większość cechów. Marszałek, który całe życie badał ważki i pasikoniki, zajął się cechem dekarzy. Pan, który kolekcjonował podkowy, wziął się za kowali. Człowiek, który od lat nie znosił stolarzy, bo kiedyś zepsuli mu stół, z pasją godną wszystkich pozostałych spraw królestwa zabrał się za cech stolarzy.

Niektóre cechy jednak przetrwały – te solidarne, gotowe do wspólnej walki o własne interesy. Zawody, które mimo wewnętrznych tarć i napięć, potrafiły zjednoczyć się w obliczu wszechogarniającego chaosu i wojsk stojących już u bram. Wszyscy rozumieli, o co toczy się bitwa. Walczyli o samostanowienie o sobie i kierownictwo w małych, niedoskonałych zawodowych cechach.

***

Trudno się rządzi w samorządzie. Ilu członków, tyle opinii, potrzeb i interesów. Ale jeśli lekarzom samorządowcom, którzy znają swoją profesję, sprawia to problem, o ile trudniej byłoby ministrom targanym politycznymi wichrami. A bez izb lekarskich taka byłaby alternatywna rzeczywistość. Jeśli lekarze nie chcą lub nie potrafią kierować swoją grupą zawodową, prędzej czy później zaczną nią rządzić inni. A wolność naszego zawodu będzie można włożyć między bajki.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum