14 maja 2013

Na Marginiesie

W piątkowe popołudnie 22 marca 2013 r. na konferencji prasowej w Ministerstwie Zdrowia wystąpiło jego dwóch urzędników – minister zdrowia Bartosz Arłukowicz i sekretarz stanu Sławomir Neumann. Trudno mieć pretensje o brak kompetencji do Sławomira Neumanna, który stanowisko sekretarza stanu na Miodowej objął dopiero kilka miesięcy temu, z wykształcenia jest ekonomistą i wcześniej nie zajmował się problemami zdrowia. Ale całkowity brak wiedzy o systemie ochrony zdrowia w Polsce u lekarza Bartosza Arłukowicza, po półtorarocznym zarządzaniu resortem zdrowia, musi zastanawiać.
Jak to możliwe? Czym zajmuje się i zajmował minister zdrowia?! Jeszcze bardziej zadziwia brak reakcji premiera na zaniechania resortu i niekompetencję ministra. Na konferencji miano zaprezentować projekt ustawy o podziale NFZ, przedstawiono jednak tylko jej założenia (część dziennikarzy w relacji z konferencji użyła nawet zwrotu „założenia założeń”). Obaj ministrowie wygłosili po kilkanaście sloganów i prawd oczywistych oraz mówili, dlaczego jest tak źle (jakby za to nie odpowiadali!). Poinformowali o tym zaproszonych, specjalnie wybranych dziennikarzy – takich, żeby broń Boże nie zadawali trudnych pytań (niewiele to pomogło panom ministrom, bowiem na żadne pytanie merytoryczne nie umieli udzielić odpowiedzi).
Ale przejdźmy do konkretów: likwidacja Centrali NFZ, powstanie 16 wojewódzkich autonomicznych oddziałów, utworzenie centralnego Urzędu Ubezpieczeń Zdrowotnych, który będzie nadzorował, monitorował i wyceniał procedury medyczne, promując kompleksową opiekę, wreszcie tworzenie map potrzeb zdrowotnych przez wojewodów, to główne filary „projektu”. Jeżeli dodać do tego zapowiedź, że „nie będziemy się spieszyć z tak ważną reformą” i planowanie jej wdrożenia na koniec 2015 r. – oznacza to chyba, że Donald Tusk nie zamierza jej w ogóle wprowadzać. Po przeczytaniu całości dokumentu wyprodukowanego przez MZ (na razie utajnionego, ponieważ nie ma go na stronach internetowych ministerstwa; wiszące pod hasłem „Reforma NFZ” rysuneczki ze sloganami i pobożnymi życzeniami ich autorów trudno nazwać dokumentem) stwierdzam, że może to i lepiej, iż „ustawa” w tym kształcie nie wejdzie w życie, ponieważ proponowane w niej rozwiązania oznaczają jeszcze większy chaos i wręcz katastrofę w polskiej służbie zdrowia. Już widzę „oczyma duszy mojej” te plany epidemiologiczne, układane na podstawie nieprawdziwych – bo tworzonych „pod kontrakty” z NFZ – danych przez zastępy epidemiologów, których nie ma. Te znakomicie przygotowane do tworzenia planów potrzeb zdrowotnych wydziały zdrowia w urzędach wojewódzkich i „autonomiczne” oddziały, nadzorowane przez chóry politycznych i niejednokrotnie niekompetentnych mędrców, co zauważa także Marek Wójcik ze Związku Powiatów Polskich, te 16 polityk zdrowotnych (jak za czasów kas chorych) i bankructwa po krótkim okresie funkcjonowania oddziałów nowego, jeszcze lepszego NFZ w małych województwach. Widzę też zniszczenie sprawnie działających agencji (AOTM, Centrum Monitorowania Jakości), a zamiast nich powstanie kolejnego molocha, tym razem „urzędu”, który działać pewnie będzie tak samo sprawnie jak jego poprzedniczka – „centrala” (czy z tą samą panią prezes na czele?). Pod znakiem zapytania stanie swoboda konkurencji w sektorze ochrony zdrowia w wyniku ograniczenia dostępu do kontraktów niepublicznym placówkom (co na to UE?). Pytanie na koniec: gdzie się zgubiła konstytucyjna odpowiedzialność ministra zdrowia za politykę zdrowotną państwa? W założeniach, na papierze, jest przewidziana.
Ano zgubiła się ministrowi, wbrew przysłowiu, które mówi, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć.

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum