9 października 2010

Sport

„Extremalna Sobota”
„Ironman” – z jednej strony zastrzeżony znak towarowy różnorakich produktów: od skarpetek po pastę do zębów, wciskany za sporą kasę na całym świecie – a z drugiej symbol dyscyplin wytrzymałościowych. Marzenie, żeby samemu spróbować sił w tych zawodach było od zawsze. Jak u większości ludzi hamował mnie lęk przed dystansem i opowieści o krańcowym wyczerpaniu. Budzi respekt: 3800 m pływania, 180 km na rowerze i na deser do przebiegnięcia maraton (42 km) – jednego dnia, bez przerw, bo czas płynie nieubłaganie.

Każda z dyscyplin składających się na triathlon jest zupełnie inna. W wodzie czuję się pewnie, ale z efektywnym pływaniem kraulem nie ma to nic wspólnego. Jednak wystarczyło zacząć i wykazać się odrobiną systematyczności, aby efekty przyszły same. Pierwsza próba nastąpiła w czerwcu, po około półrocznym treningu na basenie, średnio dwa razy w tygodniu. Był to triathlon rozgrywany jako Mistrzostwa Polski, na dystansie o połowę krótszym od „Ironmana”, w którym pierwsza konkurencja – przepłynięcie 1900 m – miała ostry limit czasu, który budził obawy przed niedopuszczeniem do dalszej części zawodów. W praktyce okazało się, że tempo ustalone na treningach mogę precyzyjnie utrzymać, dzięki czemu ukończyłem zawody w założonym wcześniej czasie. Pozwoliło to pomyśleć o pokonaniu pełnego dystansu „Ironmana”.
Plan przygotowań oczywiście zweryfikowało życie i codzienne obowiązki. Cenne okazało się przejrzenie książek o tej tematyce, których na szczęście nie brakuje. Natomiast złożenie roweru do jazdy na czas okazało się nadzwyczaj czasochłonnym przedsięwzięciem, ze względu na słabą dostępność nietypowych i nie zawsze pasujących do siebie części. Nierówna walka z oporem rzeczy martwych zakończyła się w przeddzień startu. Teoretycznie to wielki błąd użyć niewypróbowanego wcześniej sprzętu, jednak rower spisał się dobrze, a manetki umieszczone na przystawce znacznie poprawiały ekonomię wysiłku.
Wybór zawodów „Ironman” nie jest imponujący – zdecydowałem się na „Ekstremalną Sobotę” w Szczecinie. Zawody były perfekcyjnie zorganizowane, frekwencja wysoka, uczestniczyli zawodnicy z 5 państw.
Trasa pływacka składała się z 4 rund na jeziorze Głębokim. Wbrew pozorom, po prawie 4 km pływania bez przerwy, przy szybkim wyjściu z wody wynik próby ortostatycznej u większości ludzi kończy się niechlubnym upadkiem na plaży. Rowerowa część wyścigu dobitnie uwidoczniła uczestnikom różnicę w jakości asfaltu po obu stronach granicy (część dystansu poprowadzono w Niemczech). Trasa poprowadzona została wąskimi, w większości schowanymi w lesie przed palącym słońcem drogami. Bieg odbył się na urokliwej pętli wokół jeziora, niesprzyjającej uzyskaniu rekordowych czasów ze względu na miękkie podłoże i pagórki, za to przyjaznej dla narządu ruchu i mało monotonnej. Limit czasu wynoszący 17 godz. należy do dość łagodnych.
Zawody upłynęły wyjątkowo szybko, nie potwierdziły się moje obawy dotyczące długotrwałej jazdy na rowerze, choć zdrętwienie karku nieprzyzwyczajonego do nowej pozycji było dokuczliwe. Spokojne tempo, zgodnie z zaleceniami z literatury, opłaciło się – pozwoliło bezpiecznie ukończyć wyścig w wyznaczonym limicie czasu, a także do mety zachować siły i przyjemność z wysiłku. Pierwszy raz biegłem maraton robiąc krótkie przerwy przy bufetach. Różnica w regeneracji po zawodach absolutnie mnie zaskoczyła. Już po 2 dniach mięśnie funkcjonowały normalnie, podczas gdy po maratonie „na maksa” potrzebuję na odzyskanie sprawności ponad 2 tygodnie.
Uzyskany czas, poniżej 12 godz., dał mi wielką satysfakcję. Nie jest to na pewno dystans do wzięcia „z marszu”, jednak wbrew temu, co się wydaje, przy zachowaniu spokojnego tempa jest do pokonania przez osoby aktywne fizycznie. Bardzo namawiam na podjęcie takiej próby, choć przy forsownym tempie jest to ogromne wyzwanie. Dystans o połowę krótszy jest organizowany częściej i początkujący triathloniści śmiało mogą go spróbować. Zaliczenie całego „Ironmana” – lub połówki – pozwoli zachować sprawność ruchową przez wiele lat.

Tomasz Mikulski

Zlot Lekarzy Motocyklistów
W dniach 3-5.09.2010 r. w Sulejowie odbył się VI Ogólnopolski Zlot Lekarzy Motocyklistów, organizowany tradycyjnie przez największy klub motocyklowy, zrzeszający lekarzy z całej Polski, „Doctorriders” z Łodzi.

Pięknie położony ośrodek wypoczynkowy Dresso, zapewnił uczestnikom spędzenie fascynującego weekendu wśród starych przyjaciół. Spotykamy się już od sześciu lat, przejechaliśmy razem setki kilometrów, ciągle przybywa nowych członków klubu. Na zlot przyjechało 200 maszyn, i trzeba przyznać, że robiły niesamowite wrażenie. W tym roku namówiłem na udział w imprezie większą niż zwykle grupę motocyklistów z naszego klubu „DR”, który działa przy OIL w Warszawie od 2004 roku. Nasz kolega Tomek Mikulski otrzymał legitymację doctorriders – została mu wręczona jak zwykle uroczyście w obecności wszystkich uczestników zlotu. Byłbym szczęśliwy, gdybyśmy jako reprezentanci OIL w Warszawie, razem mogli zaprosić cały klub „Doctorriders” na zlot w okolice Warszawy. Mamy przecież czym się pochwalić, a parada ulicami stolicy byłaby niezapomnianym przeżyciem dla wszystkich. Może dzięki naszej Komisji Sportu za rok będę mógł zaproponować taką imprezę na walnym zgromadzeniu klubu, kto wie?

Krzysztof Sankiewicz

Turniej Medyków w Tenisie Ziemnym Radom 2010

W dniach 28-29.08.2010 r. na kortach Radomskiego Klubu Tenisowego „Return” w Radomiu przy ul. Struga 63 odbył się VII Turniej Medyków w Tenisie Ziemnym.

Turniej rozegrany został pod patronatem Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie i Delegatury Radomskiej, przy współudziale kilku życzliwych firm, m.in.: Teva, Zbyszko, Krka i innych. Jak w latach poprzednich, tak i w tym roku nasza radomska uczta tenisowa dla środowiska lekarskiego udała się znakomicie. W turnieju brało udział około 60 miłośników „białego sportu”. Byli wśród nich grający czynnie w turnieju, jak i aktywnie dopingujący swoich faworytów na kortach.
Sprzyjająca pogoda, ciepłe posiłki z grilla, zimne napoje z lodówki oraz szampańska zabawa towarzyszyły wszystkim grającym oraz kibicującym. Turniej rozegrano w trzech kategoriach: mężczyzn, kobiet oraz juniorów – lekarskich latorośli. Poziom grających był bardzo wysoki, a wszystkie mecze niezwykle zacięte i wyrównane. Sędzią głównym, jak co roku, był dawny mistrz tenisa ziemnego w Polsce, a obecnie jeden z czołowych trenerów klubu – Adam Durasiewicz z RKT „Return” z Radomia. Tak jak i w latach poprzednich byłem organizatorem tego turnieju.
Po niezwykle emocjonujących pojedynkach półfinałowych i finałowych wyłoniono najlepszych. W kategorii mężczyzn I miejsce zajął Krzysztof Jarosz, a II Mariusz Głogowski.
W kategorii kobiet zwyciężyła Agnieszka Łyczak, a II miejsce przypadło Karolinie Noll. W kategorii juniorów (13-17 lat) zwycięzcą został Oskar Buczyński pokonując w finale Jakuba Michałkiewicza 6:2, 6:3.
Zwycięzcy otrzymali puchary, medale, dyplomy oraz atrakcyjne upominki rzeczowe.
Wszyscy uczestnicy ocenili tegoroczny turniej bardzo wysoko, chwaląc jego perfekcyjną organizację, cudowną atmosferę i sportową grę fair play.

Dariusz Buczyński

Archiwum