28 sierpnia 2015

Janina Jankowska

Kto nie ma dosyć naparzanki w mediach, na rozmaitych spotkaniach, a także przy stole rodzinnym?
Każdy każdego krytykuje. Zwyczaj stałego dokonywania wzajemnych negatywnych ocen w Polsce kwitnie. Dotyczy to nie tyle zachowań, osiągnięć zawodowych, ile poglądów, za którymi kryje się przynależność do danej opcji, czyli odmiennych sympatii politycznych. Jeśli myślisz jak „tamci”, popierasz X-a albo Y-a, jesteś u mnie skreślony. W najlepszym przypadku, dla dobrego samopoczucia, odgradzamy się od jazgotu publicznych oskarżeń. Kupujemy swoje pisma, które potwierdzają nasz sposób widzenia świata. Czujemy się bezpieczniej, bo mamy rację. To już nie społeczeństwo, lecz zbiór ludzkich atomów.
Co nas łączy? Miejsce pracy: szpital, uczelnia, korporacja? Miejsce zamieszkania: blok w spółdzielni mieszkaniowej, strzeżone osiedle domków jednorodzinnych? Tam też ludzie za wspólnym murem żyją oddzielnie. Tylko pasjonaci łączą się w przeżywaniu tego samego hobby.
W przemówieniach inauguracyjnych prezydenta Andrzeja Dudy najczęściej powtarzającym się słowem było: „wspólnota”. W naszych warunkach coś trudnego dziś do wyobrażenia, ale jednocześnie coś, za czym tęsknimy. Może dlatego, że w pojęciu tym zawarty jest element wzajemnej życzliwości, której nam najbardziej brakuje. Tymczasem jesteśmy społeczeństwem, jak nigdy, złowrogo podzielonym. Pokojowe gesty spektakularnie manifestuje każda strona sporu politycznego, ale jednocześnie oskarża tę drugą o złą wolę i posługiwanie się językiem nienawiści.
Taki paradoks. Do języka weszło już pojęcie podziału plemiennego Polaków. Różnie się go określa. Ciemnogród i Europejczycy. Prawica i liberalno-lewicowi, czyli PiS i anty-PiS. W Internecie obowiązuje ostry podział: pisiory faszyści i zdrajcy polskiej sprawy. Próbujący spojrzeć inaczej, z dystansem, są przez plemiona lekceważeni i jako siedzący okrakiem na barykadzie uznawani za nieciekawych, zwłaszcza dla mediów, które są żądne krwi plemiennej. Zatem jak prezydent, wywodzący się z jednego plemienia, wyobraża sobie scalenie tych obozów w jedną wspólnotę? Żałuję, że tego dokładnie nie zdefiniował.
A tu na każdym kroku iskrzy. Właśnie obchodziliśmy 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Godzina „W”, zatrzymanie ruchu, oficjalne obchody jakby na chwilę Polaków połączyły. Na krótko, bo na cmentarzu wojskowym wraz z wejściem pani premier pojawiły się buczenia. Odpowiedzią były podobne dźwięki na sali sejmowej w czasie inauguracyjnego exposé Andrzeja Dudy.
Prawda, trwa już kampania wyborcza do parlamentu, ale czy trzeba ją prowadzić tak brutalnie? Czy trzeba włączać do instrumentów politycznej walki dramatyczną historię? Wiadomo, że Powstanie Warszawskie, jego sens i znaczenie do końca świata będą przedmiotem sporów. To nawet zjawisko pozytywne, świadczy o żywym zainteresowaniu wydarzeniami ważnymi dla całej wspólnoty. Uprawnione jest każde spojrzenie. Ogromna cena ludzkich ofiar i zniszczenia miasta obok podziwu dla bohaterstwa wojennego pokolenia, żołnierzy i mieszkańców Warszawy, dla których państwo polskie było najwyższą wartością. Ta pamięć w nas trwa. Uliczne inscenizacje, upamiętniające walki oraz rzeź ludności cywilnej na Woli, wciągają młodzież, uczą ją najnowszej historii.
A nawet więcej, wcielanie się w postaci z przeszłości pobudza wyobraźnię, każe się zastanowić, dlaczego tamci ludzie zdecydowali się na walkę? Tymczasem inscenizacja „Wola 44” spotkała się z ostrą krytyką, a nawet oburzeniem tych, którzy w Powstaniu Warszawskim chcieliby widzieć tylko nieodpowiedzialność decydentów, ówczesnych elit politycznych. A przecież i jedno, i drugie spojrzenie jest potrzebne.
Dajmy sobie prawo do odmiennego widzenia tej samej sprawy. Przecież każdy przedmiot ma inny kształt, zależnie od strony, z jakiej na niego patrzymy. Każdy namalowany obraz odnosi się do postrzeganej przez danego artystę rzeczywistości. Nie unieważnia to innego spojrzenia.
A wszystkie są potrzebne. Podobnie jak poglądy lewicowe, prawicowe, liberalne, a nawet mistyczne. Trzeba tylko umieć ze sobą rozmawiać i próbować zrozumieć drugiego człowieka. To jest moja definicja wspólnoty.

Archiwum