19 marca 2009

Bez znieczulenia

Wreszcie poznaliśmy rządowy plan B. Według Ministerstwa Zdrowia ma on zastąpić zawetowaną przez prezydenta ustawę o przekształceniach szpitali w spółki kapitałowe. Prezentacja planu, jak to teraz w modzie, odbyła się z należną PR-owską oprawą. Zaproszono wielu samorządowców i menedżerów. Obok minister Kopacz przemawiał premier Tusk, a program zyskał szumną nazwę „Ratujemy polskie szpitale”. Uruchomiono nawet specjalną stronę internetową. To wszystko ma przekonać Polaków, że rząd wie, jak uporać się ze szpitalnymi długami i jak szpitale przekształcać w spółki. Zapewne uznano, że mało kto zapozna się z rządowymi dokumentami i porażkę związaną z wetem uda się przekuć w sukces. Tymczasem lektura programu pokazuje, że nie rozwiązuje on głównego problemu – najbardziej zadłużonych szpitali. Krótko mówiąc, przypomina to leczenie zapalenia oskrzeli w sytuacji, gdy u pacjenta rozpoznano nowotwór płuc.
Zgodnie z przyjętymi założeniami samorządy, które zdecydują się przekształcić swoje placówki w spółki, mają dostać pomoc finansową z budżetu państwa na pokrycie części zadłużenia. I to ma być zachętą do przekształceń. Z czego to wynika? Brak rozwiązań ustawowych powoduje, że utworzenie spółki musi być poprzedzone likwidacją publicznej placówki, co oznacza przejęcie wszystkich niespłaconych zobowiązań przez organ założycielski i automatycznie zwiększa zadłużenie samorządu.
A ponieważ to ostatnie może być hamulcem zmian, rząd daje marchewkę w postaci pomocy z budżetu.
Kłopot polega na tym, że marchewka nie wystarcza. Nie obejmuje bowiem długów wobec dostawców towarów i usług (leki, sprzęt, energia itd.) stanowiących aż 2/3 całości przeterminowanego zadłużenia. Zatem jeśli szpital jest bardzo zadłużony, samorząd z programu nie skorzysta – nie będzie mógł przejąć tych długów, gdyż ustawa o finansach publicznych nie pozwala mu na zadłużenie przewyższające 60% rocznych dochodów. Wynika z tego jasno, że program „Ratujemy polskie szpitale” jest skierowany tylko do szpitali, które mają niewielki, najwyżej kilkumilionowy dług. Ale one mogłyby sobie poradzić również w inny sposób, np. przez urealnienie wartości punktu w kontraktach z NFZ.
Ministerstwo zdaje się zapomina, że 80% obecnego zadłużenia jest generowane przez zaledwie 10% publicznych placówek. I to przede wszystkim one wymagają specjalnego programu. Co ciekawe, podobne proporcje ekonomicznych niepowodzeń dotyczą placówek, które wcześniej zostały przekształcone w spółki. Z materiałów zamieszczonych na ministerialnej stronie internetowej wynika, że spośród 85 badanych spółek aż 9, a więc też 10%, generowało stratę. To daje do myślenia i dla kierownictwa ministerstwa powinno być asumptem do głębszej analizy.
Natomiast dziś niezbędna jest ustawa, która umożliwi przekształcenia szpitali bez potrzeby ich wcześniejszej likwidacji i pomoże najbardziej zadłużonym placówkom. Taki projekt jest już w lasce marszałkowskiej. Warto się nad nim pochylić. Za rok będzie to kosztować dużo więcej. I premier powinien to rozważyć.

Marek BALICKI

Archiwum