22 października 2012

Polska bliska sercu

Janina Jankowska

Polska z perspektywy 2 tys. km jest bliższa sercu.
Nawet gdy oddalenie jest tymczasowe, wakacyjne. To prawda, że z zazdrością przemierza się autostrady Czech, Austrii, Słowenii i Chorwacji. Prawdziwy podziw wywołuje zwłaszcza ponad 500 km autostrady wybudowanej już po rozpadzie Jugosławii, biegnącej od Zadaru przez środek górzystej Chorwacji prawie do Dubrownika. Dziesiątki tuneli wyrąbanych w górach… Niepojęte!
Jednak po drodze mija się miasta, wsie i miasteczka, z których jakby trochę uleciało powietrze. Z racji bliskich rodzinnych powiązań bywałam w tych miejscach często, mam więc skalę porównawczą. Obserwuję słabszy niż kilka lat temu o tej porze ruch. Zdecydowanie mniej turystów ze świata. W Lublanie zniknęły niektóre kawiarnie i ogródki. Nawet w małych miasteczkach Austrii czuje się ograniczenia budżetowe. Nie są tak strojne jak dawniej, a i ściany domów wymagają tu i ówdzie remontu. Widoczne cienie globalnego kryzysu. Rozumiem to i wzbiera we mnie, nie z powodu, że innym też jest gorzej, sentyment do Ojczyzny.
Tak się czasem składa, że w środku lata, w czasie cudownych wakacji nad Adriatykiem, można nabawić się dolegliwości, które zmuszają do skorzystania z miejscowej służby zdrowia. Zdarzyło się to i mnie. Ratując odpływający kąpielowy pantofelek mojej towarzyszki, uderzyłam nogą o skałę. Trochę krwi, ale przecież w słonej wodzie, więc zlekceważyłam. Następnego dnia temperatura 39 stopni. Po dość skomplikowanych procedurach wylądowałam w szpitalu w Puli z diagnozą erysipelas cruris lat.sin. Opieka lekarska była staranna i skuteczna, ale droga do szpitala ciernista. A najgorsze były formalności na etapie kolejnych struktur. Tu polskie ostre dyżury jawiły mi się jak szczyt sprawnej, dobrej organizacji. Wprawdzie byłam wyposażona w Europejską Kartę Zdrowia, jednak tzw. partycypacja w kosztach, którą trzeba uregulować natychmiast w gotówce (bezzwrotna w Polsce), jest dla turysty znaczącą wyrwą w budżecie. Nie to było jednak najgorsze. Potem czekanie na rachunek, który sporządza nie szpital, ale biurokratyczna instancja na szczeblu wojewódzkim. Boże, wzdychałam, chyba nie doceniam mojego kraju. Jak dobrze jesteśmy zorganizowani! Jednak na wszelki wypadek obiecałam sobie sprawdzić, jak w Polsce obsługiwani są obcokrajowcy. Może jestem niesprawiedliwa?
Przekraczamy o 10 km obowiązującą na tym terenie prędkość. Policjant zabiera mi dowód osobisty i prawo jazdy, bo nie mam przy sobie 500 kun na mandat. Jak dalej jechać bez prawa jazdy? Czy w Polsce również są takie praktyki? Też muszę sprawdzić.
Słoweńscy przyjaciele i rodzina narzekają na rządzącą koalicję i kłócących się polityków. Czuję się jak w kraju. Sytuacja gospodarcza tragiczna, mówią słoweńscy przyjaciele, a nasi politycy żyją tym, kto wygrał II wojnę światową. Faktycznie w TV publicznej słyszę oficjalne zapowiedzi, że na jesieni ceny żywności w Słowenii wzrosną o 25 proc., a tu rozliczenia historyczne partyzantki Tity z tzw. domobrancami. Domobrana Gornej Krainy to była słoweńska antykomunistyczna formacja zbrojna, która podczas II wojny światowej, wspierana przez Niemców, walczyła z komunistyczną partyzantką. Po zwycięstwie marszałek Tito dość brutalnie rozprawił się z domobrancami. Ludzie ginęli bez wieści. Ci, którym udało się uciec zagranicę, po latach emigracji wrócili, głównie z Ameryki Południowej, do kraju. Podobno wielu z majątkami, i to oni byli w bieżącym roku głównymi bohaterami obchodzonego 25 czerwca Dnia Niepodległości Słowenii. Kombatanci partyzantki Tity nawet nie zostali na państwowe uroczystości zaproszeni. Nie ukrywam, że wszyscy moi znajomi, włącznie z dziennikarzami, których poznałam w czasach „Solidarności”, wtedy entuzjastami naszych przemian, dziś wspominają Jugosławię marszałka Tity jako kraj szczęśliwości. Narzekają na obecną wyprzedaż Słowenii obcemu kapitałowi, na niszczenie rodzimego przemysłu i obecność zagranicznych firm.
I myślę ze wzruszeniem o moim kraju. Jesteśmy normalni. Po co się tak na każdym kroku biczujemy? Trzeba pokochać swoją historię i spokojnie, racjonalnie reagować na narodowe słabości, także na te niepotrzebne kłótnie w rodzinie.
Na plaży spotykamy opalającą się młodą kobietę w czerwonej czapce z napisem POLSKA. Moja siostra jest trochę tym zaskoczona. – Tak, Polska, nie ma się czego wstydzić – mówi z uśmiechem zagadnięta. I ja się z nią całkowicie zgadzam.

Archiwum