19 maja 2003

Prywatyzacja – szczególny przypadek gry społecznej

Większość moich rozmówców wyrażała wątpliwości, czy uda im się przedłużyć egzystencję ich placówek o kolejny rok – nowe kontrakty bowiem to konieczność dalszego „zaciskania pasa, a dziurek już brakuje”. Atmosferę niepewności potęgował dodatkowo fakt likwidacji kas chorych i turbulencje związane z obsadą stanowiska prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia.
Rozmowy miały jeszcze jeden wspólny mianownik. Nikt nie oponował, gdy wyrażałem pogląd, że źródło wielu podstawowych problemów placówek publicznej służby zdrowia tkwi w nieadekwatnej do dzisiejszych realiów formie organizacyjno-prawnej. Mówiąc wprost, czas samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej (SPZOZ) dobiegł końca i trzeba myśleć o nadaniu placówkom lecznictwa zamkniętego form przewidzianych w tytule III kodeksu spółek handlowych.
Przy okazji wspomnianych rozmów stwierdziłem, że postulat ten na ogół nie jest rozumiany prawidłowo. Większość rozmówców bowiem, słysząc o spółkach kapitałowych, niejako automatycznie kojarzyła proces sugerowanych zmian z prywatyzacją. Nie jest to skojarzenie właściwe – w istocie chodzi o komercjalizację – dlatego też dwa kolejne felietony postanowiłem poświęcić prywatyzacji.
Nie będę tutaj analizował przepisów prawa regulującego tryb prywatyzacji (notabene w odniesieniu do ochrony zdrowia przepisów takich nie ma) ani zanudzał Czytelników danymi ze statystyk prywatyzacyjnych. Moim zdaniem, prywatyzacja jest zagadnieniem niezwykle interesującym, gdy rozpatruje się ją w kontekście uwarunkowań społecznych. Warto zatem spojrzeć na proces prywatyzacji przez pryzmat swoistej gry społecznej.
Aby przybliżyć Czytelnikom tok mojego rozumowania, proponuję parę uwag o charakterze wprowadzającym. Nie wszyscy, rzecz jasna, muszą podzielać moje poglądy – jestem otwarty na szerszą dyskusję, także na łamach „Pulsu”.
Proces prywatyzacji immanentnie związany jest z transformacją ustrojową zapoczątkowaną w 1989 roku. Od blisko czternastu lat temat ten funkcjonuje w świadomości społecznej, budząc zazwyczaj wiele emocji i kontrowersji. Prowadząc dyskusje na temat przekształceń własnościowych (np. podczas szkoleń i seminariów), obserwuję utrwalone w świadomości społecznej stereotypy prywatyzacji, objawiające się takimi stwierdzeniami, jak: „wykupuje nas obcy kapitał, wyprzedaje się za bezcen majątek narodowy, uwłaszcza nomenklaturę”.
Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, żądnym tanich sensacji; nie jestem również wyznawcą teorii traktujących o wyższości własności prywatnej nad państwową. Daleki jestem zatem od skrajnego liberalizmu, nie ma bowiem dzisiaj wystarczających dowodów na to, że podmioty publiczne są mniej efektywne od prywatnych, jeżeli zostaną one poddane presji rynku i konkurencji. Podobnie jak wielu ekonomistów uważam, że nie system własności, lecz system zarządzania ma największy wpływ na efektywność działania. Dlatego też daleko idącym uproszczeniem jest sprowadzanie wszystkiego do prywatyzacji. W tym kontekście postulat tworzenia spółek kapitałowych na bazie lecznictwa zamkniętego traktować należy raczej jako jeden z warunków koniecznych – choć oczywiście niewystarczających – do poprawy sytuacji w ochronie zdrowia.
Moim zdaniem, trzeba przyjąć dogmatycznie stwierdzenie, że we współczesnej gospodarce rynkowej wszystkie podmioty powinny być transparentne (przejrzyste), szczególnie jeżeli funkcjonują w sektorze publicznym. Spełnienia tego warunku w ochronie zdrowia nie gwarantuje dotychczasowa forma SPZOZ. Gwarancję taką daje natomiast forma spółki akcyjnej, która ma w sobie mechanizmy samoregulacyjne w postaci: pełnej podmiotowości (SPZOZ są samodzielne tylko w nazwie), organów spółki – zarządu i rady nadzorczej (trzeba założyć, że są to gremia profesjonalne, procedujące zgodnie z ogólnie przyjętymi standardami i przepisami prawa), a także zdefiniowanego właściciela, który oprócz praw ma także obowiązki wobec spółki. Spółka jest ponadto formą czytelną dla innych uczestników rynku (niebawem poszerzonego w ramach integracji Polski z Unią Europejską), czego nie można w żaden sposób powiedzieć o SPZOZ.
Niewątpliwie nieszczęściem jest to, że taki pogląd można łatwo obalić, przytaczając liczne przykłady źle funkcjonujących spółek Skarbu Państwa, a nawet prywatnych spółek notowanych na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (zjawiska kreatywnej księgowości, przypadki złodziejstwa korporacyjnego etc.). To prawda, ale dlaczego zakładać a priori, że zjawiska patologiczne będą narastać? Ponieważ taka perspektywa jest nie do zaakceptowania, należy przyjąć, że sytuacja w zakresie bezpieczeństwa obrotu gospodarczego się poprawi. Warto też założyć, że w ochronie zdrowia szczególnie cenione przez menedżerów (najczęściej lekarzy) są aktywa osobiste – nazwisko i dobra reputacja. Dlatego jestem pewien, że zamiana samej tylko formy prawnej – SPZOZ na spółkę akcyjną – zwiększy sprawność zarządzania i w efekcie spowoduje wzrost efektywności gospodarowania. Dopiero wtedy, gdy to nastąpi, można będzie myśleć o prywatyzacji, i to zapewne w ograniczonej skali.
Wróćmy do zasadniczego wątku tego artykułu – prywatyzacji jako szczególnego przypadku gry społecznej. Zwykło się mawiać, że gra społeczna jest wypracowanym przez ludzi instrumentem regulacji procesów kooperacji, łączącym w sobie wolność i przymus. W jakim stopniu proces prywatyzacji poddaje się tej definicji – spróbuję wyjaśnić w kolejnym felietonie.

Andrzej LUDWICKI

Archiwum