18 grudnia 2017

Wigilia z wilkami

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Wuj Marian, któremu jako pierwszemu udało się przejrzeć na oczy i wyrwać ze szponów bolszewickiej propagandy, wstąpił w szeregi brygady generała Dowbor-Muśnickiego, by przez objęte rewolucyjną pożogą tereny Rosji przebijać się do Polski. Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, wuj otrzymał rozkaz udania się do położonej za lasem wsi, gdzie miał zaopatrzyć kamratów w wigilijne jadło i napitki. Do pomocy dobrał sobie, jak mówił, dwóch zuchów z maximem i jaszczykiem amunicji, gdyż w okolicy były wilki, po czym pomknęli trojką do wsi. We wsi zeszło im nieco, gdyż salcesony leżały jeszcze pod kamieniami, kiełbasy się wędziły, a dorodnego prosiaka dopiero oprawiano. Dobrze już było pod wieczór, jak strzelili z bata i ruszyli z powrotem. Ale droga wcale nie okazała się łatwa! Wraz z księżycem i gwiazdami pojawiły się wilki, które początkowo w pojedynkę i z respektem leciały za saniami lub przebiegały drogę przed końmi. Widząc, co się święci, powkładali za pazuchy garście nabojów, zarepetowali maxima i czekali na dalszy ciąg wypadków. Wkrótce liczna wataha wygłodniałych wilków zaczęła zabiegać koniom drogę, by chwycić je za gardła. Wuj zacinał konie, już mocno ochwacone, kamraci bez przerwy strzelali, a bestie nadal atakowały, jakby się w biegu rozmnażały! Kiedy myśleli, że już najwyższy czas odmawiać modlitwę, gdyż pewnikiem ziemski padół opuszczą, jeden z kamratów zaczął wyrzucać kiszki, kiełbasy i salcesony. Potem wyrzucili obydwie połówki prosiaka. To ich uratowało, gdyż na dłuższy czas przyciągnęło uwagę wilków, a w tym czasie oni dali drapaka! W końcu ukazały się ich oczom kryte oczeretem dachy domów. Gdy jednak skończyli opowieść, nie tylko nikt im współczucia nie okazał, ale jeszcze chcieli im mordu nabit, i to nawet najserdeczniejsi przyjaciele.

Ci swołoczi podejrzewali nas o przyjemność wcześniejszego „zdrowego” napicia się
i obżarcia kiełbasami!
– żalił się wuj Marian. – A niech mnie piorun na tym miejscu strzeli. Takaja eto była prijatnost’, kak tigra jebat’. I zakończył filozoficznie:
Na wajnie, kak na wajnie – nie ma to tamto, nie każdemu śmierć tylko od kuli pisana.

Ważną rolę w uchronieniu wuja i kamratów od samosądu rozwścieczonego żołdactwa odegrał pewien Jasiek, ordynans od pucowania butów i koni, parzenia herbaty i podawania na czas stakanów panom kadetom. On to uspokoił nastrój, więc kiedy wszystko wróciło do normy, wuj, pragnąc odwdzięczyć się Jaśkowi, oświadczył: – Od dzisiaj, Jaśku, kiedy to sam Jezus na świat przychodzi, zwierzęta gadają i trzeba wyzbyć się wszystkiego zła, pragnąc uczynek miłosierdzia chrześcijańskiego spełnić, oświadczam ci, że przestaniemy ci dawać szczutki w nos i przezywać obelżywymi przezwiskami w rodzaju: przygłup, burak czy dupa!

A, to dobrze – odparł Jasiek. – Ja też Stwórcę naszego chwaląc, przyrzekam, że od dziś przestanę wam, panowie, pluć do herbaty i szczać do samowara! I Jasiek, mimo nikczemnego stanu, słowa chyba dotrzymał…

Obracając się przy panach oficerach, Jasiek nabrał z czasem pewnej ogłady towarzyskiej oraz manier. Zaczął się nawet niejednokrotnie wytwornie wyrażać. Pewnego razu Jasiek związał się był bliżej z panną służącą ze dworu, w pobliżu którego przyszło pułkowi zapaść na zimę. Kiedy panowie oficerowie zaczęli podpytywać go o tę sprawę miłosną, wyznał, że nic z tego nie będzie.

To tylko platoniczna miłość, wasze błogorodie – oświadczył. – Biadam nad tym i biadam. Kiedy zaintrygowani oficerowie zaczęli drążyć temat, Jasiek wyjaśnił: – Platoniczna i tyle! Już ani rąk, ani nóg nie czuję! Ciągle tylko dupcenie, dupcenie i od nowa dupcenie, a nic do jedzenia nie dadzą!

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum