14 października 2008

SMS z Krakowa – Generalna klapa

W Krakowie zapanował nastrój totalnej klęski. Nie pomogły ani udane Dni Kultury Żydowskiej, ani Targi Sztuki Ludowej, ani nawet zwycięstwo Wisły nad Barceloną – wszyscy miauczą żałośnie nad spadkiem liczby turystów (gdzieś o 15 proc.) odwiedzających miasto. Wprawdzie co rozsądniejsi upatrują przyczyn zjawiska w „twardej” złotówce, ale prasa lokalna nie oszczędza rynkowych restauratorów (za astronomiczne ceny piwa), dokłada prezydenckim służbom od promocji, wreszcie gani co się da, a szczególnie gigantyczne reklamy na całych budynkach, szpecące zabytkowe kamienice 1/3 Rynku Głównego.

Faktycznie, z reklamami chyba nieco w całym kraju przesadziliśmy, a niektóre NZOZ-y biorą w tym procederze aktywny udział. I choć bliska mi jest stomatologia, to nie ma co ukrywać, wiedzie ona w tym prym. Bez ekstrakcji się pewnie nie obędzie i Krajowy Zjazd Lekarzy będzie musiał zaostrzyć zapisy Kodeksu Etyki Lekarskiej w tym względzie.

Natomiast Kraków medyczny, doświadczony jak cała Polska systemem JGP, ugina się pod ciężarem tej nowej biurokracji. W ankiecie przeprowadzonej przez „Galicyjską Gazetę Lekarską” dyrektorzy szpitali Małopolski zgodnie zaatakowali Narodowy Fundusz. I tym razem wcale nie poszło o pieniądze. Na plan pierwszy wyszło przedwczesne, nieprzygotowane wprowadzenie systemu, i to w okresie urlopowym; na drugi – brak właściwej wiedzy po stronie… Funduszu. Gruper nie działa – nie przyjmuje niektórych procedur, system katalogowy jest nieuporządkowany, szereg procedur zostało pominiętych w klasyfikacji, kadra Funduszu prowadzi szkolenia na poziomie mocno uogólnionym, natomiast zupełnie gubi się w szczegółach. Chaos pogłębia centrala Funduszu, mnożąc „po drodze” nowe rozporządzenia, i to wydawane z mocą obowiązującą „wstecz”. Ogólne wzburzenie budzi też fakt niedopłaty za nadwykonania w I półroczu 2008 r., mimo wcześniejszych obietnic ich sfinansowania. Wszyscy postulują wydłużenie do końca roku okresu prowadzenia tzw. sprawozdawczości uproszczonej.

A w krakowskiej Izbie nowy dyrektor Biura samorządu zaczął działalność od… porządkowania papierów nagromadzonych od pierwszych dni istnienia korporacji i od kasacji przestarzałego sprzętu komputerowego. Aż trudno uwierzyć, jak potworną ilość makulatury zgromadziliśmy. Sala konferencyjna Izby, zmieniona przejściowo w miejsce jej składowania, przypomina krajobraz po tsunami. Natomiast szmelc komputerowy, gromadzony przez naszych chomików-elektroników (z myślą, że może „coś się przyda”), jaskrawo dowiódł, że powtórka – na wzór akcji sprowadzania starych aut z zagranicy – jest niemożliwa. Tu nic się nie da naprawić, bo zmianie uległo niemal wszystko. Przed tygodniem szukaliśmy rozpaczliwie w Izbie komputera, za pomocą którego można by odtworzyć tekst nadesłany przez jednego z lekarzy na dyskietce. Jakiś „dinozaur” na szczęście się znalazł.

O poświadczaniu lekarzom ilości zdobytych punktów edukacyjnych tylko wspominam. Wymogi formalne związane z ich zaliczaniem sprawiają, że niektórzy bywalcy konferencji, sympozjów i zjazdów nieoczekiwanie dowiadują się, że zebrane przez nich 300 punktów jest diabła warte, bo otrzymać za nie można tylko 40 punktów. Gdyby natomiast owe „konferencje” nosiły nazwę „kursów”, to tam limit nie obowiązuje… „Bawimy się” zatem przednio.

Wasz Cyrulik z Rynku Głównego

Archiwum