18 grudnia 2017

Zapis świadomości

Janina Jankowska

Kocham mój kraj, ale nie czuję się komfortowo, słuchając posła Piotrowicza, pouczającego Sejm, a także mnie, obywatelkę, czym jest demokracja. Nie tylko dlatego, że poseł Piotrowicz pełnił swoje prokuratorskie funkcje, kiedy ja siedziałam w areszcie przy Rakowieckiej. Może żył wtedy w konflikcie moralnym? Ufam, że zgodnie z tym, co przekazał opinii publicznej, starał się w owym czasie pomagać więźniom politycznym. Jednak dziś nie przekonuje mnie jego sposób prowadzenia posiedzeń komisji, którym ogranicza opozycję, a robi to, posługując się nowomową i starannie ukrywając prawdziwe intencje. Uczeni nazywają to inflacją języka.

Nie czuję się komfortowo jako wiceprzewodnicząca Rady Programowej Polskiego Radia SA, kiedy radiowa „Trójka” traci najlepszych pracowników, którzy przez lata budowali jej wizerunek, a pragnący temu zapobiec są bezsilni. „Trzeba wreszcie pogodzić się z wynikiem wyborów, suweren zadecydował” – słyszę w debacie na ten temat głos osoby zasiadającej w ławach poselskich. Za tymi słowami kryje się głębokie przekonanie, że media publiczne należą się partii, która zwyciężyła w wyborach. Moje ukochane radio stało się zwykłym łupem politycznym. Nie powinno mnie to dziwić, bo tak było zawsze, oczywiście w PRL, ale także po 1989 r., gdy nowe partie dochodziły do władzy. Może robiły to mniej ostentacyjnie? Tak czy inaczej dziedzictwo peerelowskie w partyjnych głowach przetrwało.

Sekundowałam „dobrej zmianie” w nadziei, że ci zwycięscy w kwestii mediów publicznych naprawią błędy poprzedników. Na początku zapowiadało się dobrze. Cokolwiek złego by dziś powiedzieć o rządzących, ta ekipa pierwsza dostrzegła „wykluczonych”. Słowo-wytrych, ale dobrze oddaje los tych, którzy nie zyskali na prywatyzacji, zamykaniu wielkich zakładów pracy, hut, stoczni, na likwidacji PGR itp. Nie przeczę, plan Balcerowicza i ustawy spiesznie głosowane w ostatnich dniach grudnia 1989 r. pchnęły cywilizacyjnie i gospodarczo Polskę do przodu. Jednak wszystko ma swoją cenę. Ktoś traci, ktoś zyskuje. Ofiarami tej cudownej transformacji byli zwykli, szarzy ludzie, najubożsi, najgorzej wykształceni, wielodzietne rodziny, małe miasteczka uzależnione od wielkiego zakładu pracy, który właśnie zlikwidowano, słowem mohery. Zaopiekował się nimi ojciec dyrektor, upodmiotowił, udostępnił antenę, dzięki której ludzie sobie wzajemnie pomagali, dopuścił do głosu, dał poczucie tożsamości i z tak zbudowaną armią zaczął swoją grę z politykami, ale to oddzielny temat.

Zjednoczona prawica doszła do władzy w 2015 r. z wyrazistą, pozytywną wizją rozwoju Polski. Państwo prawa, które naprawia krzywdy, jednocześnie wsłuchując się
w głos społeczeństwa, buduje silne podstawy państwa gospodarczo, w polityce zagranicznej, w kulturze itd. Uwodzicielskie zapowiedzi w kampaniach wyborczych, prezydenckiej i parlamentarnej, wielokrotnie podkreślały dialog i konsultacje społeczne. Nic o nas bez nas. Cele wyraźnie zarysowane, trudno nie zaakceptować. Polacy z nadzieją zagłosowali.

Nie mogę jednak pojąć, dlaczego po pierwszym pozytywnym ruchu, ustawie 500+, wybrano fatalny sposób dalszej realizacji całego programu? Zamiast szukać sojuszników
w środowiskach polskiej inteligencji, przekonywać, negocjować, zaczęto otwierać kolejne pola konfliktu: z artystami, prawnikami, nauczycielami, organizacjami pozarządowymi, ekologami. Po co? Żeby zewrzeć szeregi, zarządzać przez konflikt? W przekonaniu, że jakiś ukryty wróg grozi realizacji celów? Nie ukryty, to III RP, czyli ci, którzy po ośmiu latach stracili władzę, i ich zwolennicy. Oni – w przekonaniu autora tej strategii – są wrogami dobrej zmiany. Zatem wszystkie kluczowe pozycje muszą objąć „nasi”, w Trybunale Konstytucyjnym, sądach, w samorządach. Podział społeczeństwa idący w dół, do rodzin, pogłębia się. Do tego konflikty zewnętrzne z Komisją Europejską, Francją, Ukrainą.

Opozycja została zmarginalizowana, wobec tego przyjęła postawę totalnej negacji. Nie, bo nie. Nawet, gdy propozycje PiS zawierały dobre rozwiązania. Sejm zamienił się w maszynkę do głosowania ze z góry przewidywalnymi wynikami.

Nie ma komunikacji między dwoma obozami.

Coraz mocniej dociera do mnie, jak dramatyczne konsekwencje rodzi ta strategia, jak coraz trudniej nam żyć we wzajemnej wrogości. Rozlewa się to szeroką falą na różne dziedziny życia. Przede wszystkim na język. Nie ma słów obraźliwych, które by nie padały z każdej strony, a słowa to nie są tylko słowa.

Odmawiam udziału w walce plemiennej. I sądzę, że podobnie myślących jest coraz więcej.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum