12 maja 2021

Czterysta plus pięć

Jeśli chodzi o kupowanie psów, wchodzą w grę tylko takie, które można postawić na półce. Wszystkich swoich żywych towarzyszy przygarnęła. O kolekcji psich figurek i przyjaźni ze zwierzętami opowiada chirurg stomatolog Jolanta Malejczyk.

 

Kolekcja jest imponująca. Ile ma pani figurek i skąd się wzięły?

Nie jestem w stanie stwierdzić, ile tych figurek mam dokładne, bo ich nie kataloguję, ale z pewnością powyżej 400 i każda inna! Ich pochodzenie też jest różne. Wiele znalazłam na targach staroci lub rzemiosła. Pochodzą nie tylko z Polski, ale i z wyjazdów zagranicznych. Oczywiście, wiele dostałam w prezencie. Wszyscy moi znajomi i bliscy wiedzą, że to z pewnością będzie trafiony podarunek.

Czy ma pani oddzielne pomieszczenie na kolekcję?

Nie, w moim domu chyba w każdym pomieszczeniu stoją psie figurki. Tak samo jest z żywymi psami, wszędzie ich pełno, ale nic dziwnego, bo mam ich pięć. W 2002 r. pojawił się w moim domu pierwszy pies – Kubuś, a zaraz potem pierwsza figurka – porcelanowy drapiący się kudłaty sznaucerek. Zauważyłam go w second handzie, gdzie kupowałam zabawki do gryzienia dla psa.

Kuba w pani życiu pojawił się nagle, każdy kolejny pies też, prawda?

Zgadza się. Nigdy nie zdarzyło mi się kupić psa. Wszystkie są przygarnięte. Pewnego dnia, już prawie 20 lat temu, wróciłam autem do domu z wizyty u koleżanki. Gdy otworzyłam garaż, okazało się, że w środku siedzi pies. Schował się przed zimnem, a było wtedy chyba ze 20 stopni mrozu. To było duże zwierzę, coś między wilczurem a labradorem. Na mój widok rzucił się do ucieczki, ale od razu pomyślałam, że biedak zamarznie, więc uchyliłam bramę, a on zdecydował się wrócić. Był bardzo wystraszony, bał się schodów, windy, ale ostatecznie udało mi się go jakoś wprowadzić do mieszkania.

Nie bała się pani wziąć do domu obcego, dużego psa?

Był nie tylko duży, ale i całkiem dziki, tylko nigdy nie bałam się zwierząt i bardzo je lubiłam. Myślę nawet, że powinnam była zostać weterynarzem, choć nie wiem, czy zniosłabym przeprowadzanie eutanazji.

Wracając do losów Kuby…

Spędził u nas noc, a potem rozpoczęły się poszukiwania dla niego domu. Jak się pan pewnie domyśla, takiego dużego psa trudno oddać, dlatego w końcu został u mnie. Drugim psem był Gryfcio, którego spotkałam w 2005 r. Pewnego dnia, czekając dość długo na taksówkę, zauważyłam, że do pobliskiego centrum handlowego uparcie wdziera się młody pies, a ochroniarz równie uparcie go stamtąd wyprowadza. Był bardzo niedelikatny, bo wynosił go za kark, co psa ewidentnie bolało i głośno wył. Za którymś razem nie wytrzymałam i zwróciłam mężczyźnie uwagę. Tłumaczył się, że przecież zwierzę nie może sobie ot tak wchodzić do środka. Psiak był umazany resztkami jakiegoś jedzenia, keczupem, w ogóle wyglądał dość marnie. Stwierdziłam, że ulżę owemu ochroniarzowi i psa zabiorę do siebie. Ledwie wzięłam go na ręce, momentalnie wcisnął mi nos pod pachę i zasnął. Wtedy pojawił się długo wyczekiwany taksówkarz, ale jak zobaczył psa, oświadczył, że zwierzaka nie zabierze. Powiedziałam: – Jakby pan przyjechał szybciej, to bym tego psa nie miała. W końcu dał się przekonać.

Potem była jeszcze Zofia i kolejne psy. W międzyczasie odszedł Kuba, który jak na tak dużego psa dożył wieku całkiem sędziwego, bo miał kilkanaście lat. Niemniej jednak w zasadzie od dłuższego czasu liczba pięciu zwierzaków jest stała.

Pięć psów to całe stado. Czy nie miała pani problemów z ułożeniem życia tak, by im zapewnić opiekę?

To rzeczywiście nie jest łatwe. Najgorzej jest z wyjazdami, więc nie chcę nawet myśleć, co będzie, jeśli trafię do szpitala lub będę np. musiała wyjechać do sanatorium. Ale, odpukać, na razie daję sobie radę. Poza tym mam szczęście, że pomagają mi dzieci sąsiadów, które wyprowadzają i karmią psiaki, jeśli popołudniami muszę być w gabinecie, co zdarza się dwa razy w tygodniu.

Pracę też musiała pani dostosować do psów?

Nie, to tylko kwestia opracowania odpowiedniej logistyki, zwłaszcza że od czasu przygarnięcia Kuby sporo się w moim życiu zmieniło, m.in. przeprowadziłam się z mieszkania do domu z ogrodem, co wiele ułatwia. Chociaż nie ukrywam, że czasem, jeśli zdarzy mi się dłużej zostać w pracy, trochę się martwię, że psy wszystko rozniosą z tęsknoty albo po prostu z nudów. Ale to dobrze, jeśli coś robią razem, choćby z nudów. Każdemu życzę, by mógł mieć co najmniej dwa psy. To dobrze wpływa zarówno na ich psychikę, jak i na psychikę człowieka, bo obserwacja ich relacji także daje wiele radości. <

Rozmawiał Michał Niepytalski.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum