4 września 2004

Szpitale poświęcenia

Drukujemy artykuł napisany w 1979 roku na zamówienie redakcji jednego z tygodników z okazji pielgrzymki do Polski Papieża Jana Pawła II. Tekst nie ujrzał światła dziennego, gdyż informacje na temat społecznych i patriotycznych działań Kościoła oraz heroizmu duchowieństwa w latach okupacji i Powstania Warszawskiego uznano wówczas za niecenzuralne. Zgubiony artykuł został niedawno przypadkiem odnaleziony.

„W piątek 1 września 1939 roku byłam przy łożu umierającej, gdy usłyszałam samoloty. Początkowo sądziłam, że to tylko manewry, gdy jednak wybuchły bomby, zrozumiałam, że nadeszła wojna… Już czwartego zaczęto ewakuować Laski, ostatnia grupa opuściła zakład w nocy z 6 na 7 września. Pierwszych rannych przyjęliśmy piętnastego…”
Tak w opowieści siostry Róży Szewczuk rozpoczyna się historia tego szpitala, jednego z wielu ostatniej wojny, doraźnie zorganizowanego, działającego bardziej w oparciu o dobrą wolę, poświęcenie i życzliwość niż faktyczne środki i możliwości; jak prawie wszystkie bombardowanego i przepełnionego, borykającego się z brakiem lekarzy i lekarstw. Nietypowego także ze względu na ludzi wokół niego skupionych.
Laski to wieś niedaleko Warszawy, położona na skraju Puszczy Kampinoskiej. Głośna w świecie dzięki Zakładowi Opieki nad Dziećmi Niewidomymi prowadzonemu przez Zgromadzenie Zakonne Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Zakładów takich jest wiele, ten wyróżnia się niezwykłą atmosferą bezinteresownej przyjaźni i służby człowiekowi – nie tylko niewidomemu, klimatem oddania, zaufania i przyjaźni. Dzięki temu Laski były i są dziełem wysiłku zbiorowego, współpracy ludzi o różnych światopoglądach.
Historia Lasek rozpoczyna się w roku 1910, kiedy Róża Czacka, prawnuczka Tadeusza Czackiego, po bezpowrotnej utracie wzroku w 22. roku życia, poświęca się opiece i pracy na rzecz niewidomych. Zakłada w Warszawie Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, inicjuje utworzenie przedszkola, warsztatów, szkoły powszechnej, tworzy zaczątek biblioteki brajlowskiej. W 1922 roku Towarzystwo otrzymuje w darowiźnie Laski, gdzie buduje się osiedle. W rozrzuconych na lesistym terenie budynkach (obecnie jest ich ponad 50) znajdują się pomieszczenia zakładu ociemniałych, dom sióstr zakonnych oraz dom rekolekcyjny. Zakon został również założony przez Różę Czapską, która przybrała imię „siostra Elżbieta”, w 1918 roku. Służyć miał opiece nad niewidomymi. Gdy wybuchła wojna, zadania i rola Lasek rozrosły się niepomiernie…
„Myślały Laski o szpitalu na wypadek wojny, przeznaczony był na ten cel dom św. Teresy i, o ile zajdzie potrzeba, dom św. Stanisława” – notowała w swoim dzienniku, niewielkim kratkowanym notesie, siostra Róża Szewczuk. – „Inaczej się stało, domy te zostały zniszczone w czasie działań wojennych. Rannych leżących, których już nie można było odesłać do Warszawy, mieliśmy od 15 IX. Leżeli oni w Domu św. Alojzego. W dniu 19 IX z obawy przed pożarem przeniosło się ich do Domu św. Rafała. Gdy już nie mogli się pomieścić, kładło się rannych w Domu Rekolekcyjnym. Kiedy już tam było pełno, a ranni wciąż przybywali, zrobiło się z powrotem oddział w Domu św. Alojzego i w Domu Najświętszego Serca Jezusowego w zagajniku. Gdy walki ustały, znosiło się rannych z lasu, niektórzy leżeli tam już kilka dni bez pomocy…”
Siostra Róża, dziś już ponad 70-letnia, nadal pracuje w szpitalu w Laskach, w „infirmerii” – jak tutaj się mówi. Mocno wryły się w jej pamięć tamte zdarzenia. – Gdy Laski ewakuowano, zostało nas 10 sióstr dla opieki nad zakładem, siostra Katarzyna była lekarzem, dwie inne siostry i ja pielęgniarkami. W niedzielę, 17 września po południu pierwszy czołg niemiecki wjechał na teren Lasek, za nim samochody i motocykle. W poniedziałek Niemcy się ufortyfikowali. Trwały walki. W nocy oddziały polskie wychodziły z lasu, wyrzucały Niemców z miejsc zajętych. W dzień nasi się cofali. Niemcy robili rewizje, szukali ukrytych żołnierzy, broni. Cieszyłam się, że to akurat my zostałyśmy – kto inny może bardziej by się bał…
Przyjmowano wówczas w szpitalu wszystkich potrzebujących pomocy. Było ich wielu, gdyż właśnie poprzez Puszczę Kampinoską usiłowały przedrzeć się do Warszawy oddziały armii „Poznań” i „Pomorze”. Byli więc ranni żołnierze, ale również liczne ofiary wśród okolicznej ludności cywilnej i zdezorientowanych grup uciekinierów, trafiali się także ranni Niemcy. Pracę szpitala utrudniał brak leków i środków opatrunkowych; na rany – jak wspomina siostra Róża – zakładano jeden kawałek gazy i owijano je szmatkami. Siostra Katarzyna – jedyny na początku lekarz – nie była akurat chirurgiem. Do szpitalnego personelu dołączyli później medycy spośród szukających w Laskach schronienia uciekinierów, jednak również żaden z nich nie miał tej specjalności.
22 września Laski zostały definitywnie opanowane przez oddziały niemieckie.
– Niemcy przejęli nasz szpital, nadając mu jednak status Polskiego Szpitala Wojskowego. Dowódcą początkowo był kapitan Drejza z Poznańskiego, od listopada zastąpiłgo dr Marchwicki. Na początku los nasz był niepewny, nastąpiła już taka chwila, gdy kazano nam opuszczać pomieszczenia szpitalne. Domyślaliśmy się, że będą rozstrzeliwać – mówi siostra Róża. – Później jednak rozkaz odwołano. Rozstrzelany także miał być ksiądz Paszkiewicz, proboszcz w Laskach, za „duchową pomoc” – kazanie wygłoszone do rannych w języku polskim. Niemcy sądzili, że jest to podżeganie do buntu. Uratowała go dopiero siostra Katarzyna, która dobrze znała niemiecki.
Szpital, decyzją władz niemieckich obejmującą wszystkie takie placówki w Polsce, zlikwidowany został formalnie 1 kwietnia 1940 roku. Faktycznie funkcjonował jeszcze do września, kiedy to ostatnich rannych, a właściwie już inwalidów, siostry przeniosły do „hoteliku”. Wówczas jednak działał już na terenie Kampinosu ruch oporu, a formalnie nieistniejący szpital nadal odgrywał ważną rolę.
Puszcza Kampinoska należała do 8. Rejonu VII Obwodu Warszawskiego AK. Jego dowódcą był kpt. „Szymon” – Józef Krzyczkowski, a naczelnym kapelanem „Radwan II” – ksiądz Jerzy Baszkiewicz.
Ksiądz Baszkiewicz, dziś prałat w Katedrze św. Jana w Warszawie, zanim trafił do seminarium duchownego, został artylerzystą. Ukończył podchorążówkę we Włodzimierzu Wołyńskim i jako dowódca baterii 21. pułku piechoty „Dzieci Warszawy” odbył kampanię wrześniową, walcząc pod Wawrzyszewem.
– Byłem już wówczas, od 1934 roku, w seminarium – mówi ksiądz prałat Baszkiewicz. – Jednak otrzymałem polecenie księdza arcybiskupa Galla, naczelnego kapelana wojsk polskich, abym udał się do swojej baterii. Przewaga niemiecka była straszna, trudno było wtedy sądzić, że oni w ciągu 5 lat upadną. Nie znaczy to, abym podziwiał Niemców, ale takie były fakty. Zaraz zresztą po kampanii wróciłem do seminarium i – trafiłem na Pawiak. Niemcy zabrali nas wszystkich jako zakładników przed zapowiedzianą defiladą z udziałem Hitlera. Ponieważ nie było prób przeszkadzania defiladzie, po 3 tygodniach wypuścili nas. Trafiłem zrazu w Grójeckie, gdzie przystąpiłem do konspiracji, później do Kampinosu, gdzie zostałem kapelanem naczelnym okręgowym.
– Konspiracja na tym terenie rozpoczęła się właściwie już od samego momentu kapitulacji w kampanii wrześniowej – mówi kpt. „Szymon” Józef Krzyczkowski. – Jej pierwszym ośrodkiem była szkoła w Mościskach koło Lasek, którą przed wojną kierował podporucznik rezerwy Zygmunt Sokołowski. Na terenie Lasek mieścił się pluton, miałem z tym sporo kłopotu i wątpliwości, czy z moralnego punktu widzenia jest to właściwe. Przechowywano broń, w piwnicach urządzono strzelnice…
– Kapelanem Lasek i kapelanem pierwszej linii był „Radwan III”, ksiądz profesor Stefan Wyszyński, obecny Prymas – mówi ksiądz Baszkiewicz. – Dowództwo obwodu warszawskiego ustaliło, że kapelani będą nosili pseudonim „Radwan”. Co do ks. Wyszyńskiego miałem takie rozterki, że on był już profesorem i w 13. roku kapłaństwa, ja zaś zostałem wyświęcony 2 lata temu. Jednak z racji mojego stanowiska naczelnego kapelana ks. Wyszyński podporządkował mi się i dobrze współpracowaliśmy.
Przy głównej alejce prowadzącej od drogi do Lasek powstało ambulatorium. Rannych przywożono nocami. Jesienią 1941 roku zaczęli trafiać tam radzieccy jeńcy, uciekinierzy z obozów w Górze Kalwarii i spod Łodzi.
– Jakimi drogami dowiedzieli się o tym ośrodku, nie wiemy do dziś – mówi Józef Krzyczkowski. – Zorganizowaliśmy dla nich sieć przerzutową przez Buraków, Łomianki, Kiełpin na Tarchomin – Nowy Dwór za Wisłę. Zadanie było trudne, gdyż teren pełen folksdojczów. Tam na żyznych madach nadwiślańskich mieściły się od dawna liczne kolonie niemieckie. Na przedwojennych mapach – tu wyciąga podklejoną starannie płótnem terenową „setkę” – widać to wyraźnie. Jest Kazuń – Polski i Niemiecki, tak samo Dziekanów.
– Laski zaroiły się od ludzi – wspomina siostra Róża.
– Uciekinierzy z obozów, ukrywający się żołnierze i oficerowie konspiracji, grupa Żydów. Tu był dla nich punkt oparcia – informacja, żywność, lekarze i materiały opatrunkowe. Równocześnie powstał w Laskach, już poza terenem zakładu, cmentarz. Załatwiał tę sprawę porucznik Radziwiłowicz, poświęcił ks. Jan Zieja. Ekshumowaliśmy pojedyncze groby i bratnie mogiły żołnierzy z Września, zabitych w potyczkach partyzantów. A potem, gdy miało nadejść Powstanie, zaczęliśmy znów przygotowywać szpital…
– Grupa „Kampinos” AK liczyła około 1,5 tys. ludzi, w tym ok. 300 kobiet – łączniczek i sanitariuszek. 25 lipca 1944 roku pojawił się na naszym terenie umundurowany i uzbrojony oddział AK z Puszczy Nalibockiej na Wileńszczyźnie – mówi Józef Krzyczkowski. – Liczył 926 dobrze wyszkolonych ludzi – dywizjon kawalerii i batalion piechoty, dowodził nimi zrzutek z Anglii, porucznik „Dolina” – Adolf Pilch. Było to dla nas bardzo poważne wzmocnienie.
– Znalazłem się w sztabie ugrupowania, w Opaleniu – wspomina ks. Baszkiewicz. – Normalnie kapelani nie mieli miejsca w sztabie, ja jednak byłem również oficerem. W początkach Powstania nosiłem sutannę, potem już mundur. Chrzest bojowy mieliśmy ciężki – atakowaliśmy niemieckie lotnisko polowe. Nasze oddziały były jednak słabe, niedoćwiczone. Oczywiście żołnierze mieli ogromne chęci, ale nieraz nie wytrzymywali obciążenia bojowego. W czasie akcji ciężko ranny został „Szymon”. Po tej walce udaliśmy się do wsi Wiersze, skąd podejmowaliśmy liczne wypady, urządzaliśmy zasadzki na terenie puszczy. Tu kawaleria miała przewagę – była szybsza, bardziej operatywna. Niemieckie czołgi dwa razy podchodziły pod nasze stanowiska i musiały się wycofać. 26 września pozycje ugrupowania zostały zbombardowane. Zapewne ktoś nas zdradził – jedna z bomb trafiła prosto w magazyn amunicji…
Grupa „Kampinos” – w trakcie, gdy się wycofywała – została otoczona pod Jaktorowem w miejscowości Budy Zosine i w praktyce rozbita. Przedarł się tylko ok. 150-osobowy oddział pod dowództwem „Doliny”. Kapitan „Szymon” leżał ranny w szpitalu w Laskach, skąd przetransportowano go do Pruszkowa. Kapelan „Radwan II” dostał się w ręce oddziałów węgierskich, nie nazbyt wrogo nastawionych do Polaków. Dowódca oddziału ułatwił mu ucieczkę. Przez Laski, leżące cały czas na głównym szlaku wojny, przewinęła się popowstaniowa fala uchodźców. Później już szli powracający do Warszawy.
W Laskach dzisiaj jest cicho. Po drzewach biegają ufne wiewiórki, stukają pracowicie dzięcioły, śpiewają ptaki. Po rozległym leśnym terenie, idealnie utrzymanym, niespiesznie suną sylwetki w brązowych habitach. Trwa nauka w czterech miejscowych szkołach, w przedszkolu bawią się dzieci, w szpitalu dyżuruje siostra Róża. Przed maleńkim, drewnianym kościółkiem dwie skrzyżowane lance ułańskie, kamienna tablica: „W dniu 19 września 1939 roku pod Sierakowem i Laskami 7. Pułk Strzelców Konnych Wielkopolskich toczył zwycięskie walki z hitlerowskim najeźdźcą”. Polegli za Ojczyznę… (tu lista 37 nazwisk)… Cześć Ich pamięci!
Po drugiej stronie drogi uporządkowany, ogrodzony cmentarz, świeże kwiaty. Tablica: „Cmentarz wojenny Wojska Polskiego w Laskach założony został w 1939 r. Spoczywa tu 837 żołnierzy poległych we wrześniu 1939 r. w walce konspiracyjnej i powstaniu”.

Paweł KWIATKOWSKI

Archiwum