29 czerwca 2014

Lekarzy mamy dobrych, tylko niektórych gubi bezmyślność

Z przewodniczącym Okręgowego Sądu Lekarskiego w Warszawie Romanem Jasińskim rozmawia Justyna Wojteczek.

Przewodniczącym Okręgowego Sądu Lekarskiego w Warszawie jest pan po raz pierwszy, ale nowicjuszem w sądzie pan nie jest.
To już moja czwarta kadencja, czyli w sądzie pracuję ponad 12 lat.

Jak to się stało, że został pan sędzią w sądzie lekarskim?
Kiedyś miałem dużą potrzebę działalności społecznej. Życie trochę zmodyfikowało te społecznikowskie zapędy, ale w sądzie pozostałem. Kiedy w szpitalu, w którym pracowałem, wybrano mnie na delegata na zjazd lekarzy, co uznałem za bardzo duże wyróżnienie i zobowiązanie, spotkałem kolegę, który mnie zachęcił do zgłoszenia się do sądu. Zostałem wybrany i odtąd pracuję w sądzie lekarskim, czego nie żałuję.

Pamięta pan pierwszą sprawę, w której pan uczestniczył jako sędzia?
Pierwszej nie, ale jedną z pierwszych tak. Zapadła mi w pamięć, bo jest dobrym przykładem na to, co gubi lekarzy. Niekoniecznie jest to brak wiedzy, częściej bezmyślność i pazerność.

Co to była za sprawa?
Lekarka pracowała w przychodni i jako pacjent zgłosił się do niej syn, który na stałe mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Pani doktor wystawiła mu dwa rachunki, które wskazywały, że była mu udzielana pomoc medyczna w Polsce. Pierwszy rachunek za pięć wizyt – każda 200 dolarów, a drugi za podanie leków podczas wizyty w postaci wlewu kroplowego – każde 200 dolarów, przy czym urządzenie do wlewu kosztowało 1,50 zł, podobnie jak płyn fizjologiczny. W sumie wystawione na drukach przychodni rachunki opiewały na 2000 dolarów. Zostały przez pacjenta przedstawione w USA ubezpieczycielowi, który zwrócił pacjentowi koszty leczenia poza granicami kraju, ale do Polski, do kierownika przychodni, przesłał zapytanie o szczegóły zachorowania i udzielonej pomocy. W tym momencie wydało się, że do kasy żadne przychody z tytułu leczenia tego pacjenta nie wpłynęły. Oczywiście wybuchła awantura i sprawa została skierowana przez kierownika przychodni do naszego sądu. Pani doktor ignorowała wszystkie nasze wezwania na rozprawę. W efekcie została surowo ukarana, bo było to zawieszenie prawa wykonywania zawodu.

Chyba teraz inne sprawy wpływają? Czy zmieniają się postawy lekarzy?
Zacznę od tego, że według mnie 90 proc. lekarzy uczciwie wykonuje swoją pracę. Jest jednak niewielka liczba lekarzy, którzy pod względem wiedzy zatrzymali się na etapie studiów, albo kwestia pieniędzy przesłania im istotę zawodu, albo wykazują się bezmyślnością. To niewielka grupa, ale jest. To się nie zmienia.
Niedawno wpłynęła sprawa lekarza, który świadczył usługi w placówce prywatnej z kontraktem z Narodowym Funduszem Zdrowia. Pobierał od pacjentów pieniądze, ale też za to samo świadczenie pobierane były pieniądze od Narodowego Funduszu Zdrowia. Jak widać, podobny mechanizm, co opisany wcześniej.
Zaobserwować można natomiast zmianę postawy pacjentów. Na pewno wzrosła ich roszczeniowość. Po części winię za to media, które nadmiernie eksponują różne sytuacje, nie wgłębiając się w istotę sprawy. Każde potknięcie, błąd czy powikłanie są wytykane jako potworne przestępstwo, a w okolicy szpitali wywiesza się ogłoszenia zachęcające pacjentów do składania roszczeń i uzyskiwania odszkodowania. Jednocześnie system opieki zdrowotnej jest fatalnie zorganizowany i niewydolny. Czy pacjenci mają rację? Nie zawsze. Często niesłusznie za chorobę obwiniają lekarza. A lekarz cudotwórcą jednak nie jest.

Tymczasem powszechnie sądzi się, że sądy lekarskie kryją lekarzy.
Nie podzielam tego przekonania. Przez lata pracy nie zauważyłem, by sprawy były zamiatane pod dywan. W gronie sędziów możemy mieć wątpliwości lub toczyć spory na temat wymiaru kary, ale nie pamiętam, byśmy się nie zgadzali w zakresie „winny” czy „niewinny”. Trzeba też pamiętać, że wyrok nigdy nie zapada jednoosobowo, bo skład sędziowski to trzech lekarzy. Zdradzę, że narady przed wydaniem wyroku są czasem bardzo żywiołowe.

Jak pan ocenia wyroki, jakie zapadają w sądzie? Surowe, łagodne?
Przede wszystkim uważam, że sąd lekarski jest obiektywny. Do tej pory wydawało mi się, że jest też w miarę łagodny, ale w obecnej kadencji, która rozpoczęła się raptem kilka miesięcy temu, zapadły dwa bardzo surowe wyroki, skutkujące zawieszeniem prawa wykonywania zawodu. Patrząc na przekrój spraw, jakie wpłynęły, mam wrażenie, że nie będą jedynymi tak surowymi w tej kadencji.

Często utyskuje się na przewlekłość postępowania. To wciąż jest problem?
Z pewnością jest lepiej, choć jeszcze nie dobrze. Mamy już niemal połowę 2014 r., a jest kilka spraw, które rozpoczęły się jeszcze w 2013. Zależy mi na tym, by sprawa, która trafia do sądu, była rozpatrzona w ciągu dwóch miesięcy i zakończona.
Chciałbym podkreślić, że długotrwałość postępowania ma wiele przyczyn i niedużo zależy od przewodniczącego sądu. Mogę próbować wpłynąć na członków sądu, by rozprawy odbywały się nie tylko w czwartki, ale i w poniedziałki. To oczywiście trudne, ponieważ koledzy prowadzą przecież normalne życie zawodowe. Sprawę komplikuje fakt, że od niedawna, wskutek zmienionego prawa, sąd w trzyosobowym składzie musi rozpatrywać także sprawy z odwołania od decyzji rzecznika odpowiedzialności zawodowej. I te sprawy również tworzą kolejkę. Prosiłem jednak kolegów o zaangażowanie i spotkało się to z przychylnością. Rozpraw mamy więcej, dlatego myślę, że jest szansa, że zamkniemy ten rok bez zaległości.
Duży problem, z jakim boryka się sąd, to opinie biegłych. Czasem znalezienie biegłego, który podejmie się wystawienia opinii, trwa kilka miesięcy, a potem trzeba jeszcze czekać na tę opinię. My po prostu biegłych nie mamy. Nie wszystkie specjalności są w sądzie reprezentowane, a nie wszyscy lekarze o bardzo wysokich kompetencjach są skłonni wydać nam opinię jako biegli, tym bardziej że to wąskie środowisko i nie każdy chce brać na siebie taki problem, jak wydanie opinii lekarzowi ze swojego środowiska.

Może rozwiązaniem byłoby ustalenie, że opinie dotyczące obwinionego lekarza wydają biegli z innej izby lekarskiej?
Być może, ale to nie wszystko. Przydałby się system, w którym profesor, który jest szefem dużej kliniki czy konsultantem wojewódzkim, miałby obowiązek wystawienia opinii albo wskazania kompetentnego lekarza, który to zrobi.
Inny czynnik wpływający na długotrwałość postępowania to nieobecności. Nie sugeruję tu, że zdarzają się nieusprawiedliwione nieobecności. Mówię o sytuacjach losowych, takich jak choroba. Nieobecność jednej osoby powoduje, że trzeba ustalić inny termin, który należy zgrać z rozkładem zajęć kilku czynnych zawodowo osób. Praca w sądzie to nie jest podstawowe zajęcie sędziów, skrzyknięcie wszystkich na jedną godzinę jest naprawdę dużym problemem logistycznym.

Jakie jeszcze plany ma pan na tę kadencję?
Pierwszy punkt to przyspieszenie pracy sądu, by odbywała się na bieżąco, o czym już mówiłem. Drugi – to podniesienie kwalifikacji prawnych sędziów. Każdy z nas jest lekarzem, ale żaden nie jest prawnikiem. Tymczasem coraz częściej na rozprawy strony przychodzą w towarzystwie adwokatów, którzy potrafią wykorzystać kruczki proceduralne, by na przykład grać na przedawnienie. Sąd wprawdzie prowadzi rozprawę w towarzystwie zawodowego prawnika, ale to nie wystarcza. Poza tym prawo się zmienia nieustannie i konieczne jest pewne uporządkowanie wiedzy w tym zakresie.
Niedługo zatem odbędzie się pierwszy wykład sędziego sądu powszechnego z wieloletnim stażem, który będzie dotyczył praktycznych aspektów prowadzenia rozpraw. Wszyscy w sądzie jesteśmy zgodni co do tego, że powinniśmy się szkolić.


Roman Jasiński w 1992 r. ukończył Akademię Medyczną w Warszawie. Jest specjalistą chorób wewnętrznych i endokrynologii. W Okręgowym Sądzie Lekarskim w Warszawie zasiada od 12 lat, w roku bieżącym został wybrany na jego przewodniczącego. W przeszłości pełnił też funkcję radnego oraz przewodniczącego Rady Miejskiej.

Archiwum