29 marca 2014

Miraże ubezpieczeń

Elżbieta Cichocka
W marcu resort zdrowia ma pokazać założenia ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych. To stanowczo za mało, żeby ocenić jej jakość. Ustawa refundacyjna na etapie założeń wydawała się korzystna. Państwo miało regulować ceny leków na receptę tak, by pacjent w każdej aptece kupował je w tej samej cenie i by w ogóle płacił za nie mniej. Konfrontacja założeń z wdrożoną ustawą okazała się bolesna. Teoretycznie leki staniały, NFZ zaoszczędził sporo pieniędzy, ale w praktyce pacjenci płacą więcej i uganiają się po aptekach, by znaleźć swój lek. Ponad tysiąc aptek upadło tylko w ubiegłym roku, a lekarze są wściekli z powodu dodatkowych obowiązków. Dla finansów publicznych operacja była opłacalna, ale pacjentom i lekarzom przyniosła jeszcze większe problemy. Z entuzjazmem wobec dodatkowych ubezpieczeń należy się zatem jeszcze wstrzymać i poczekać na konkrety. Prof. Romuald Holly z SGH obliczył, że od czasów rządu Jerzego Buzka prób stworzenia ustawy o DUZ było dziewięć, on sam uczestniczył w ośmiu. Marcowa próba byłaby zatem dziesiąta. Średnio na półtora roku wypada jeden projekt ustawy, która nigdy nie została uchwalona.
Za każdym razem, kiedy jakaś ekipa rządowa przymierzała się do ustawy o DUZ, lobby ubezpieczeniowe urządzało publiczne debaty z udziałem dziennikarzy. Przez 15 lat przekonywania o wyższości tych ubezpieczeń nad ich brakiem cały czas słyszymy te same obietnice.
Wciąż funkcjonuje mit o 30 mld zł, które Polacy wydają na leczenie z własnej kieszeni, a mogliby nimi zasilić system zdrowia. Politycy trwają przy tych 30 mld, mimo że z ostatniej „Diagnozy społecznej” wynika, że to już 35 mld. Kwota wydatków Polaków na leczenie podskoczyła o 5 mld w ciągu jednego roku działania ustawy refundacyjnej. Kiedy się odejmie wydatki na leki, okazuje się, że samo leczenie i badania pochłaniają 12,4 mld. To wciąż dużo pieniędzy, ale większość wydawana jest na leczenie zębów. Zastanówmy się, jak te pieniądze miałyby zasilić system zdrowia „dodatkowo”. Jeśli Kowalski wykupi polisę, nie wyda prywatnych pieniędzy na USG, bo będzie oczekiwał, że zostanie wykonane w ramach DUZ. Jeśli wykupi ją Malinowska, będzie liczyła na wizytę u ginekologa w ramach polisy. Zatem pieniądze z dodatkowych ubezpieczeń nie zasilą systemu zdrowia, tylko zmienią kierunek strumienia pieniędzy.
Ale może Polacy wysupłają jednak dodatkowe środki na polisy? Z tej samej „Diagnozy” dowiadujemy się, że co czwarty rodak gotów jest ubezpieczyć się dodatkowo, ale pod warunkiem, że cena polisy nie przekroczy 100 zł miesięcznie na całą rodzinę. Co konkretnie może zaoferować firma ubezpieczeniowa za te pieniądze rodzinie z dwojgiem dzieci? Leczenie szpitalne bez kolejki?
W marcu minister zdrowia ma przedstawić premierowi sposoby ograniczenia kolejek. Można się domyślać, że założenia ustawy znajdą się w „pakiecie antykolejkowym”. Wiceminister Neumann argumentuje: „Dzisiaj nie wykorzystujemy 30-40 proc. możliwości każdego szpitala, bo niewystarczająca ilość pieniędzy z NFZ powoduje, że są limity świadczeń”. Dodaje, że drogi sprzęt pracuje w szpitalu tylko do godz. 13. Liczy chyba, że pusta sala operacyjna zoperuje pacjenta.
Lekarzy i pielęgniarek dramatycznie brakuje, większość pracuje w kilku miejscach (niektórzy nawet równocześnie, w tym samym czasie). Trwa właśnie dyskusja o tym, czy i jak ograniczyć czas pracy lekarzy, by było to bezpieczne dla pacjentów. Jak zatem wydłużyć pracę sprzętu bez personelu medycznego? To i nielogiczne, i nierealne. Trudno uwierzyć, że pracujący nad ustawą o ubezpieczeniach tego nie wiedzą.
Ale za to łatwo uwierzyć, że szumne zapowiedzi dodatkowych ubezpieczeń mają zamydlić nam oczy. Po to, by odwlec rozwiązywanie poważnych problemów systemu zdrowia. Aby do wyborów.

Archiwum